Siedzicie w dusznym kawiarniach,
w parnych tchach dni-lokomotyw,
które nie jadą już nigdzie,
bezradne, zlane potem.
Dzień - parująca masarnia
co rnno dyszy i rzęzi,
póki jak balon zmęczony
na cierniad1 słów nie ugrzężnie.
Noce zmącone są, duszne
w łaszących się woniach perfum,
ach! cały ten świat wasz blady
rozkłada się w nocy jak ścierwo.
. . . . . . . . . . . . . . . .
Twarze pomięte i brudne -
- kartki rzucone w prożnię.
O1odzę po pustych ulicach,
stacji zgubionej dróżnik.
Nocą rozlaną jak ołów
wyjdę przez parną krwią bramę
i...
rzucę przestrzeń
jak bombę
pod świat wasz - duszny atrament.
Strasznym rozpękiem zieleni
czerń się osypie po wietrze
szeroko...
ocean błękitny
(w horyzont rozleje się przestrzeń)