A oto już i jesień. Ptaki są jak dłonie,
jak dłonie pożegnalne nieba dla złej ziemi.
Placzmy czasu, ach, płaczmy z sercami żywemi,
smutni tacy, samotni, nie nazwani dniem.
Już nam pokazał Bóg czy szatan krwawe miasta,
w których jeno się dymy z wolna unosiły
jak umęczony anioł nad kolebką śmierci.
Już nam ten nóż przytknięty aż do serca wrastał,
tak długo trwał przy piersi, a gruzy mówiły
i każde drzewo martwe wraz z nimi śpiewało:
\\"Otoć się w proch obracasz, nieobaczne ciało\\".
Jestże coś ponad ciemność? - pytaliśmy płacząc,
gdy spośród stolic martwych nikt nie wyszedł do nas,
i staliśmy w ciemności, gdzie się nie napotka
dłoń z dłonią, a wzrok bliźni widać tylko w gromach.
I tylko dudnił wiatr przez ulic puste groby,
i śnieżyce powoli nakrywały głazy,
i byliśmy jak mroczne, niewierne wyrazy,
gdy świat opadał z powiek jak gwiazda czy łza.
Jak poznać ziemię głuchą? jak nazwać te lądy,
gdzie dzieci konające są jak starcy we śnie
i już nie znają słów, ninl je pojęły jeszcze,
i kraje, gdzie się nigdy nie usłyszy mowy,
a dłonie, każde dłonie, są jak mroźne kleszcze\\"
A ato już i jesień. Drzewa są na nowo
żaglami martwym domom, skrzydłami martwym snom,
jakby nie powstawały nad rozrąbaną glową,
jakby nie było kolumn roztratowanych rąk.
I człowiek idzie obok, ach, chyba już nie czlowiek,
pień taki, wypalony, co znów zapomniał nieba,
i krzyczy, kiedy we śnie na poczerniałej słomie
przychodzą znów boleśni, milczący aniołowie.
12 wrzesień 1942 r.
Warszawa