Noc łopotem przybiegła nad miasto
trzepocząca po gardle skrzydłami,
w zmatowiałych pryzmatach powietrza
asfalt światłem latami się łamie.
Usta głodem przelękłe klękają,
już zasłabłe męką niepokoju,
na szkle wystaw noc się głębią zsiadła,
ręce latarń w żółtym świetle stoją.
i noc...
chleb zza wystaw uśmiecha się piekłem
(niedojrzałe myśli w mózgu mdlące),
syte ciszą wystawowe szyby
mdlą uśmiechem, aż w gardle parzącym.
Palce biegną, niespokojne lękiem
(nerwoświatłem mimają gdzieś szyby),
chcę coś mówić, a myśli głód skręca,
serce pulsem chce z nocy się wybić.
Chcę coś krzyknąć, a usta zamknięte,
w noc uciec, a domy mnie gniotą,
tylko szyby jedzeniem nabrzmiałe
zagryzają mi usta niemotą
ręce są już nie moje, zdrętwiałe,
zbuntowane czerwienią od mrozu,
biegną, krzyczą purpurą jak walka,
rwą na strzępy myśli ścięte grozą...
szyba -...
pękła niespodzianym krzykiem,
szkło wyprysło rakietami w ciemnie...
uciekały ulice gdzieś, nocą
puste śmied1em, biegnące beze mnie...