Wiatr szeroki nam czoła obliże,
jak lew westchnie i przestrzeń wydmie
ponad nami. A jeszcze wyżej
łuna świśnie ogromnym skrzydłem.
Głowy nasze - owoc upalny,
rozszalał włosów płomienie
deszcz omyje jędrny i walny,
aż się do snu schylą na ziemię.
Jeszcze chleby, jabłka jak księżyc
stół sosnowy zalęgną kołem,
dłonie szorstkie, tak nieporęczne,
chleb przełamią z bożym aniołem.
A na skronie, gdy sen nas stłumi,
gdy będziemy znów ludzie prości,
blask nam spadnie i ten zrozumie,
żeśmy w wierze doszli miłości.
11.V.1943 r.