W dolinie błękitnej, podobnej do zmierzchu,
są dzieci samotne z białymi włosami,
jakby na dnie jeziora, a biegną za nimi
znużone wyżły, srebrzone jak lamy.
To dzieci bez matek - odwieczne elfy
z włosami siwymi od snów kataklicznych,
podchodzą do morza, gdzie smutny delfin
nadyma w pieśni zwierzęce policzki.
A ciągle za nimi tropiące, znużone psy,
jak wprawione w ich blady trop -
płaskorzeżby myśliwskie jak żywy onyks,
zapomniane w legendzie myśliwskich trąb.
A dzieci coraz lialej biegną w mit,
roztapiają się z wolna i giną.
Tylko białe ich włosy zostały,
rozwieszone jak mgła nad doliną.
Potem obraz doliny już w jednym wymiarze
zamienia się w szybę, i zbłąkane psy
coraz ciszej nawołują. Jak smutne twarze
rozwiewają się z wolna, jak dym.
koniec lutego, 1941 r