W tym śnie moskity przegryzły hełm tropikalny
i fala za falą w czaszkę leje się noc.
Podnieść, podnieść te czarne liście palmy,
niebo z gorączki krwawe - żółtomiedziany strop!
Krokodyle - wydłużone bryły ołowiu,
jak ołów dudni tętent trwożnych antylop.
Rzeka - gdzie płynie nieobjęta jak słowo,
płynąc ku wybrzeżom, sudanom, antylom?
Kiśnie woda, bulgoce, nie oddychać pod nią.
Negrzy w śpiączce oparci o bożki schną
unosząc bryłę powietrza, jak śmiercią - podmyci wodą.
Białe wybrzeże toczy wyblakły, sypki trąd.
Wtedy znużone ręce przewrócą szybko szufladę -
powieje z niej febra i w dłonie popłynie bulgot ukropu.
Coraz się niżej obsuwa dym duszniejących mokradeł
i słychać, jak z martWych negrów sypie się biały popiół.
szpital. 11.III.41 r