I
Już się świt wyroił
kolorem jagody.
strzelec konie poił
u zielonej wody.
*
Trąbka srebrna, z trąbki potok.
Uszedł strzelec w sosen rzekę,
uniósł łuk z cięciwą złotą
a łowy dalekie,
Na łowy.
Jeszcze za nim chustką wiała,
jeszcze włosów promień dała,
niby nić na dziwną drogę,
niby przypomnienia ogień
włos dała.
jeszcze z ciała jej nie okrzepł,
snu jej pełny niby dzban,
jeszcze oczy świtem mokre
do gwiazd składał jak do ran,
do gwiazd bladych.
Trąbka srebrna, ciała łuk.
Tonął strzelec w złoty puch,
tonął w olchach i w dębinie,
pozostawił cień dziewczynie,
w domu cień zostawił.
*
Jakże będę z cieniem twoim,
usta łączyć jak ze zdrojem:
ni on płomień ni on duch,
ni on włosów twoich puch,
jeno śpiew pajęczy.
Już się świt dopalił,
buchnął ognia słup.
Strzelec na oddali,
w domu cień jak duch.
2
Przędzie drogi nić
kołujący liść.
Jakże ścieżka płynie
górą czy w głębinie?
Dzikich jabłek łopot
poświst ptaków tnie.
Modry ptaku, przynieś
pogłos o zwierzynie,
zarzuć tropu nić
na różowe kły.
Trąbka srebrna zwiedzie
sarny i niedźwiedzie,
zarzuć tylko nić.
3
Na polanie białe łanie
w tańcu niosły ciała strąk.
Jedna wiodła je błękitna,
jakby rzeźba wodnych rąk.
Tak cieniami niosły trzepot,
tak w nie słońce nikło blaskiem,
że stawały się jak cienie
drzewem, wodą, liściem, piaskiem.
A za nimi strzelec tropiąc
zgubił łuk,
nie wiązane cieniem stopy
kładł w kurzawę chmur.
Trwał szelestem, w taniec nikł,
zmieniał ciało w szklane sny,
zmieniał ręce w wiotkość leszczyn,
ni mu ptak spod stopy tryśnie,
ni mu gałąź nie zatrzeszczy,
kiedy wznosi modry lot
potrącając liści strop.
*
Znów się świt wyroił,
minął dzień, i noc,
zbladły wodopoje
nad różową wsią.
4
Nie ma strzelca. Panna płacze.
Zanim minął mleczny dzień,
idzie panna modrym lasem,
płacząc niesie strzelca cień.
Na gałęziach promień biały
porozpalał jak płomyki
sierść wiewiórek - rudy mech.
Wiodły pannę w zagajniki,
wiodły pannę złotym dnem,
wiodły pannę nad jezioro,
gdzie czerwoną kryte korą
drzewa stały.
Nad jeziorem zła poświata,
leży strzelec w blasku biały,
a w jeziorze, w kręgach wód,
w kolorowym wieńcu nut
tańczą łanie, niosą taniec
w głąb.
"Wstań, kochany." Plotła wieniec
z białych rąk.
"Wstań, kochany." Z nóg mu zdjęła
zaplątany jak sznur trop.
"Wstań, kochany." Leży strzelec.
Płacze panna i na ziemię
kładzie strzelca cień i klnie się:
"Jeśli cieniem nie uniesie,
jeśli zieleń nie odnowi,
jeśli bicze łez - niech w knieje
sama drzewem skamienieję.
Wtedy, kniejo, z nim mnie zamień
w jeden krwią porosły kamień,
zamień w drzewo".
Cień u stóp jak motyl drżał.
Zmilkła panna. Strzelec wstał,
zgarnął z powiek ciężkie niebo -
pułap snu.
Ze słonecznych witek promień
jeden wyciął - sczynił łuk.
Wracał strzelec, przy nim panna,
przepłynęli bór do rana.
Już się świt dopalał,
rósł jak mleczny porost.
Trąbka srebrna, złoty łuk.
Utonęli w mleczny puch,
w oplot dłoni, w zachwyt ciał,
tylko cień u stóp im drżał
jak ptak zamyślenia.