1
Zbożem płynęły pola daleko na nieba brzeg,
gdzie w błękit wpływały jak floty i układały się do snu,
lecz kiedyś ucho przyłożył do serca ziemi - to lęk
jak pajęczyna chwytał, bo słychać, jak groby rosną.
Lasy jak gobeliny, na których zwierzęta utkane,
jak fala widnokręgu w widnokrąg chlustały i szły,
lecz kiedyś oko przyłożył do okien zielonych, polany,
widać złocone zbroje i krwawe ręce złych.
Barki ładowne szły rzeką i tkanin złoty ogień
wiozły, ciężki jak ołów i srebrnolite kły,
a kiedyś serce przyłożył do kołyszącej drogi,
słychać: dudniły ludzkie, jak pięści twarde - łzy.
Kraju, kraju szczęśliwy, płynący słońcem i mlekiem,
gdzie rzeki juczne mijają, gdzie dzwoni pogłos kos,
wołają w tobie żniwiarze, wołają gwiazdy dalekie,
śpiewa pod tobą umarłych - jak krew sczerniała - głos:
"Kraju dziwny, od pól złotych - złoty,
dzwonią czerstwe owoce na drzewach,
biją w kuźniach ogorzałe młoty,
lira sosny napięta - śpiewa.
Kraju drżący jak wzdęty ul,
kołysany w kołysce jaśminów,
skąd to w trumnach pulsujących pól
czarne kukły twych spalonych synów?
Czemu chleba przekrojony bochen
tryska w górę płaczem czy krzykiem?"
2
Z chmur i z lądów magowie
szli do ziemi bogatej i smutnej.
Na dostałych pól złotogłowie
kładli ręce i zaklęte lutnie.
Odczarować chcieli ziemię przeklętą,
od spalonych serc jak trwoga - czarną,
i wyzwolić chcieli na pół świętą,
a na pół już chyba umarłą.
I budzili ją w pszenicznym słowie:
"W imię Boga, ziemio, odpowiedz!"
I budzili ją w słowie światła:
"Kto cię zatruł, ziemio nieodgadła?"
I budzili ją w słowie ognia:
"Czemu spalasz, ziemio, jak pochodnia?"
I budzili ją w słowie trumien:
"Czemu szczęsna być, ziemio, nie umiesz?"
Popękały lutnie magów i kule
z kryształowych strumieni ulane;
zamieniały się słowa w liście,
sucho gasły nad czerwonym łanem.
Ziemia głucho toczyła dalej
krew, okręty i złote fale.
3
Wyrósł Miłun korzeniami z ziemi,
ramionami w nieboskłon zaparty. Ciemnemi
cieniami o zachodzie kołysał go wieczór,
aż wkołysał weń burzę nabrzmiałą od przeczuć.
Drzewa go otulały, aż mu w żyły wlały
krew zieloną, a z góry obłoki dojrzałe
sączyły białe mleko w przezroczyste oczy,
że wzrósł mocny jak skała, a nad nim się toczył
tabun pragnień obłocznych, a tak ziemi bliskich,
jakby jesiennej roli - wirujące listki.
4
"Miła - mówił - lirowłosa Lelo,
dziś o świcie - mówił - słońce białe
zawołało mnie, gdy w progu stałem,
Odejść muszę, lirowłosa Lelo,
w jakiś ogień czy w pustynię lodów,
w jakieś smutne wydmy, gdzie tarnina
biało płonie nad grobami rodów,
gdzie jest świat jak cud i jak grobowiec,
w takie kraje, których nie wypowiem,
które można przyśnić tylko.
Miła - mówił - ziemio umęczona,
zamyślona w pozłoty grobowe,
dla twych synów przywiozę nowe
słowa mocne i błogosławione".
5
Wykuł Miłun korab z cisów, co na przedzie
nosił rzeźbione gwiazdy, figury i runy
czerwone i błękitne, jakby jasno wiedział,
że te znaki to krwi są spływające struny.
Białe plaże ciągnęły korowody cieni,
w które dął zachód płatami biegnącej czerwieni,
a na nich żagle drżały jak napięte konie
do biegu albo biało kwitnące jabłonie.
I na rejach wysoko zawiesił jodłową gałąź,
aby szumiała jak sztandar nad głową
i jak serce "wydarte płaczącego kraju
była drzewem wspomnienia i drzewem rodzaju.
6. Pożegnanie
"Żegnaj, Lelo - powiadał - oto się otwarły
dźwierze domów zielonych". A już burza parła
w policzki żagli wzdęte jak skrzydła do lotu
i fala "wyprysnęła bursztyny czy złoto,
które dźwięcząc wraz z głosem opadły na piasek
jak łzy, których nie stało za żegnanym czasem.
Tylko długo wśród plaży Lela i synowie stali,
zakrzepli w wietrze w kamień smutku płowy,
który był jak łza ciepła płynąca po twarzy
i jak lodowy pomnik ginących żeglarzy.
7
Na oceanach ciemnych od gniewu
błąka się z ognia wygasłe niebo.
Fale jak głowy obcięte krwawią pianą
nietrwałą czy gorzką sławą?
Na oceanach wiatr sypie w oczy
suche szkielety skrzydeł i nocy,
które szeleszczą zmiażdżonym lodem,
aż szpary, źrenic zamienią w wodę.
Po oceanach płyną umarli,
wiatrem przeszyci jak ostrzem czarnym
ich białe oczy toczą się łzami,
aż śmigłe ręce przemienią w kamień.
Na oceanach sny są jak ołów,
krążą jak sępy, dzwonią jak koła
i idą fale dudniąc pochodem,
aż wszystkie lądy przemienią w wodę.
8
Ląd jak rzucona z nieba kotwica
na wodzie z nagła zamilkł.
Zgasł wiatr huczący i tylko sypał
cicho po twarzy - łzami.
Posłuchać: we mgle jak w białych kłębach
góry prężyły się lodem,
góry - mamuty o lśniących zębach
przeciągające pochodem.
Przystanął Miłun na dziobie. Korab
jak pył w powietrzu drżał,
a głos jak luster pękniętych
chorał srebrem się sypał ze skał.
Szedł Miłun drogą, a drogi takie
są jak wspomnienia śladów olbrzyma;
wiodły go mewy jak białe znaki,
on - w ręce gałąź jodłową trzymał.
która zielonym smutkiem śpiewała,
jakby ten szklany pejzaż poznała.
Aż przystanął Miłun pod skałą,
która była z litego kryształu,
w której nieba i granie strome
odbijały się odwrócone
i płynęły w niej kamienie i śniegi
odwróconym zaklęte biegiem.
I tak szedł przez odbicia czy drogi
w kręgi gór, których pejzaż zastygły
swym odbiciem zdawał się wirować
powolnymi obrotami planet.
One jakby zawisłe w powietrzu
były ciche jak zastanowienie
nad największą tajemnicą ziemi
i czekały nad tysiącleciami.
Tak mijając stanął nad chmurami,
w których mrucząc cicho spały gromy
tak wysoko, że niebo już było
tylko wodą szeroką i ciemną,
która z wolna płynęła z jednego
na brzeg drugi i wracała znowu.
Wtedy spojrzał Miłun w dół - na dole stała
ziemi twarz - zmarszczkami brązowymi
w taki grymas tragiczny zastygła,
że nie kulą się już wydawała,
ale maską gigantycznej trumny.
Więc zawrócił Miłun - oczy zgasił
dłonią smutku i szedł w dół, gdzie morze,
za nim góry zwracały się z wolna
i mróz biało szybował jak orzeł.
9
I znów dzwonił korab w fali miedź,
a lodowce jak zakute w szkło obłoki
lawinami mlecznymi zegnały go: "Jedź,
synu mocny, w wodę tak głęboko,
jak dosięga odbicie burz lodowych,
co jak włosy otaczają nam głowy.
Tam co noc metalowe dzwony
snują pieśni wysmukłe, surowe
o zwycięzcach. Może twoje pięści
w wrzące leje wody zanurzone
wydrą z głębi zatopione szczęście".
Stopie kolorów dziwny
jak szyby letnich wieczorów,
straszny jak oczy krzywdy,
zgodny jak biały chorał.
Gdzie drętwy płaskie jak piorun
zgnieciony głuchym młotem
wiodą zielone iskry
i kule oczu - złote.
Żywe gałęzie krabów -
- napięte łuki grozy
składają w serca muszli
liście czerwonych nożyc.
Suną ryby-planety
po niewidzialnym sznurze,
z otwartym lejem paszczy
ciągnącym je ku górze.
A w okna martwych fregat
ziejących stuleciami
płyną niebieskie raki
jak w trumny albo bramy,
gdzie wokół stołów milczą
zakute w ciszy pięść
szkielety komandorów
jak cienie snów i klęsk:
10
A gdy w grozie i kolorach zakrzepł,
to zrozumiał, że już nie wywiedzie
ani białych jabłek radości,
ani mieczów z zielonej miedzi,
które braciom by zaniósł w dłoni
jakby gwiazdy szczęśliwej płomień,
która noc jak bramę otworzy.
I zapłakał Miłun, a wiatr
gnał obłoki jak konie wezbrane
w profil żagli, które rwały w świat
jakby w nieba otwartą ranę.
Upływały kule dni,
upływały w widnokręgi coraz dalsze,
aż błękitem krzepło w rudej krwi
i do powiek przyrastały palce,
które tropiąc w dalekim żalu
wysp czy lądów - oganiały promienie,
aż się w popiół zamienił i spalał
wzrok w horyzont wbity i wspomnienie.
Najpiękniejsze - wspominane obrazki
rysowanie na ścianie ręką
jak zdradliwe ciche ciosy łaski
wracające, aż serca pękną.
11
Niebo się toczyło na północ czy zachód,
było różą deszczu rozkwitającą w krąg,
a zielona przestrzeń pełna szklanych kwiatów
i we wszystkie strony sterujących rąk.
Słychać było głosy rosnące w szeleście,
które niosły korab w przestrzeń z jasnych piór
i stawiały cicho w przezroczystym mieście
zbudowanym w czasie jak na łuku chmur.
I przestąpił Miłun przestrzeń jak szkło
podał ludziom przejrzystym rąk spalonych młoty,
szedł przez śpiewające runie szklanych łąk
i powietrzne zamki w rzece słońca - złote.
Opowiadał Miłun o swej ziemi.
o tych lasach zielonych jak rzeki,
o tych ludziach smutnych i dalekich,
którzy serca mieli chore od żalu,
gdzie kto wolny - ginął niewolnikiem,
a gdy tęsknił w niej kto - to za pyłem,
gdzie się krwawe rodziły słowiki,
a gdy silny kto - ten jak bez siły.
Więc go wiedli przed drzewo szkliste,
które miało niebieski pień,
które miało z płomieni listki
i jak ogień - przejrzysty cień.
A owoce rosły na nim szklane
jak płomienie zastygłe w ptaków kształt,
które skrzydła rozwinąwszy - zadumane
pozostały jak odłamki skał.
12
Więc wziął Miłun przejrzystego ptaka w ciemne dłonie
i korabiem w dół na ziemię powoli opadał.
aż się maszty o obłoki ojczyste otarły,
a spalone wiatrem oczy o wybrzeże wsparły.
"Witaj kraju" - powiadał i rękami gładził
liliowe futro zmierzchu, i myślał, że kładzie
swoje serce w szkatułę - pod niebo zamknięte,
które uciszy lądy wrzące w nim i piękne
ręce położy na nim jak kobieta dobra,
która jest razem dzień i cisza modra.
Wtedy przyszedł przed chatę, co w zielonym lesie
płynęła razem z lasem przez wiosny i jesień,
ale w jej oknach bladych jak powieki świtu
zobaczył cienie obce, ogromne wśród świateł,
i lirowłosą Lelę, i cień, co ją przykuł
do jakichś obcych zdarzeń, do ludzi i linii,
po której - widział - jak daleka płynie,
gdzie była mu jak ręce obcięte - po wiekach
przykładane do tego samego człowieka.
Strofy o życiu i śmierci
Dwugłos:
Tłum się skłębił i podpalił
łuną świateł miasta.
W ołowianych rzekach drżała
roztopiona gwiazda.
Głos I:
Jabłka w koszach jak dojrzałe
serca drzew zwycięskich.
Głos II:
Na cmentarzach czaszki grobów
jakby kroki klęski.
Głos I:
Dzbany mleka, w dzbanach srebrnych
dudni żywy marmur.
Głos II:
Chmury kraczą nad spojrzeniem,
szarpią ziemię czarną.
Głos I:
Smukłe ciała - piersi smagłość
zanurzone w zachwyt ramion;
Głos II:
Nocą próżno w szkle strumieni
myją krwawe krzyże znamion.
Głos I:
Księgi pełne, księgi silne
dojrzewają w czystych ustach,
Głos II:
a przed lustrem w trwodze nocy
zieje w czaszce rana pusta.
Dwugłos:
Oto drzewa złotych iskier;
pod drzewami wieka trumien.
Nie odnajdziesz szklanych ptaków,
kiedy śmierci nie zrozumiesz.
Mówił Miłun: "Oto ptak,
szklany ptak zwycięstwa,
kiedy śpiewa pieśń - to pieśń jak znak,
kiedy zbraknie serc - to pieśń jak klęska".
Mówił Miłun: "Oto natęż słuch,
kraju piękny, odsłoń jasną twarz,
gdy usłyszysz - to tysiącem głów,
gdy usłyszysz - to już moc swą znasz".
Wtedy śmiech rozwalił łunę blasku,
z ciżby wyszedł olbrzym i uderzył,
aż gwiazdami się sypnął po piasku
odgłos skrzydeł. Był wieczór. Ptak nie żył.
Wsparł się chłop ogromny o wiatr,
oczy płaskie jak blacha zwężył
w śmiechu głupim, bo myślał, że świat
i proroka obłoków zwyciężył.
A w rozlanej ciszy, w wiatru wiew
bił ogromną ręką wielki śmiech:
"Jakże teraz ten, co życie niesie
echem sypnie po zielonym lesie?
Jakże teraz z stłuczonego szkiełka
wstanie siła jak orkan wielka?"
Wtedy śmiech się stoczył w beczki ust
wtedy echem po kolumnach rósł,
wtedy tłum się rozpłynął drogami
i zapadła noc - jak głuchy kamień.
Został Miłun - korzeniami wrósł
w ziemię swoją płynącym modrzewiem
i stłuczonym sercem, grobom ust
błogosławił zielonym śpiewem.
*
A po nocach - niesie groźny mit -
widać: drzewa płonącego upiór
niesie krwawy pół-krzyk, a pół-śpiew,
jakby klątwa rozrąbanych drzew:
"Płyńcie w trumnach wieków i epok,
przywiązani jak trupy do ziemni,
aż spopielą się wam oczy ślepe,
a z popiołów powstanie feniks".