Olbrzym w lesie

Wstęp do poematu
Kiedy przebudzili się rano, zapytał Aboon Sahii:
- Co ci się śniło?
- Widziałam góry, które ruszały się jak zwierzęta, a potem zmieniały się w zwierzęta.
- Widziałam zwierzęta z gór powstałe, które płakały jak człowiek i zamieniły się w człowieka.
- Widziałam człowieka który płakał i który w nic już zmienić się nie mógł, ale gromy biły, drzewa padały i spośród nich wyszedł brat człowieczy, który szedł w imię łączących i w imię zbrodni, który szedł w imię Boga i w imię szatana, który szedł w imię chmur i w imię ziemi, a człowiek, który płakał, wołał do niego: "Ślepy! idziesz w imię urojenia!" i w wiatr się rozsypał. A ten idąc w imię płaczących i w imię zbrodni, w imię Boga i w imię szatana, w imię chmur i w imię ziemi, nie słyszał go ani wiatru
w który człowiek płaczący się rozsypał. I szedł dalej, aż zamienił się w drzewo zielone, a po lat tysiącu runął, a po tysiącu jaworem wyrósł, a po tysiącu runął, a po tysiącu dębem wyrósł, a po tysiącu runął -
Oto wstań, Aboonie! i wyjrzyj w dzień, który nastaje.
Oto wstań, Aboonie! Czy widzisz tę strzelistą sosnę człowieczą za oknem?!!!




1
Jak gdybyś ciszą znużoną spojrzał na światło:
elipsy, kreski i koła
krążące przez krzywe zwierciadło.
Z drugiego końca ciszy nie echo, tyś sam wolał.
Przez dzień płyną już tylko ptaki,
czasem opada liść jak karta proroczych pism.
Możeś pędzącym przez burze rozwianym chłopcem,
może i; już tyłko sam o sobie list?

To nie, że lęk mnie zjeżył i płaczę oparty
o kolumny krzyżów człowieczych.
To nie, że ja nie dudnię pięścią w kamień martwy,
tylko żem nie znał oczu głębszych niż ten wieczór.

Teraz są te jaskółki zwieszone u powiek
jak odłamki nieznanych gwiazd.
Teraz są chmury - coraz to inne zwierzęta,
maszerujący tętnem las.
To nie, że mi nie była żadna ziemia święta,
ale żem ciszą znużoną spojrzał na światło
i uniósł czas tak mały, jakby to nie czas.

2
Tabuny oceanów płoną na równinach,
równiny są jak niebo, niebo jest jak woda.
Koczują złote smoki po wielkich przyczynach,
po ziemi wstępujące jak po czarnych schodach.
Góry ruszyły z legowisk, góry tak są lekkie,
sypią jak piasek z ręki obłoków do ręki.
W namarszczonym milczeniu jak zwierzęta piękne
mruczą i dymią ostro swoim ciężkim wdziękiem.
By I czas, gdy strach nie istniał, tylko w ciemnym wnętrzu
przewalalo się serce jak dzwon pustej studni
i piętrzyło się siłą, jakby krzyk się piętrzył.
Światy tonęły w światach. Dziś w każde południe
słychać jeszcze, jak gwiazda zatopiona jęczy.

Kto grał na tej fanfarze, wydymał złe morza
pełne gwiazd i błyskawic, i ryb niepoczętych,
huczące w trąby wirów, czerwone jak pożar
od idei wszystkich kształtów i wszystkich zamętów.
Żeby odwalić ziemię, po kamieniu kamień,
po liściu liść oderwać z wszystkich drzew,
zobaczysz wypalone w martwej ciszy znamię -
- naprężony do skoku tygrysi gniew

jak olbrzyma zastygłe ramię.

3
Był czas hipocentaurów, zwierząt zodiakalnych,
gdy niebo rosło z ziemi jak korona blasku.
Te zwierzęta z obłoków jak kosmate palmy
ulepione z namułu i wzdętego piasku.

O świecie muzealny! Skorpiony napięte
jak kusze przed wystrzałem wielkich prawd,
gdy w plusku płetw jak drzewa, w dzikim śpiewie mięty
szedł niebem srebrny komar i jak pasterz - grał.
A pod piosenkę - ciche powtórzenie wrzawy,
szły szeregi zdziwione, jakby ziemią sięgając do chmur,
gdzie w kolebce kotliny, w mrocznych stadach trawy
kołysał się na liściu maluteńki stwór.

I śmiały się zwierzęta - wędrujące góry,
z ostatniego potomka burzy,
kiedy wodził palcami w koczowniczych chmurach
i wróżył.
Marszczyły się i tarły grzebieniami grzbietów
o niebo z ognia pełne dziwnych figur,
podobne zadumanym nad śmiercią kobietom,
sierść obłoków - uszami strzygąc.

W lesie krętych storczyków został mały człowiek,
a był to prometeusz. Rósł, aż go uniosła
wielka woda, i płynął, odbijał od brzegów,
wiosłując jak płomieniem - ognistym wiosłem.

4
Rosły rany w zieleni - czarne głowy zamków,
rżały chmury spętane, przemienione w konie.
Tylko w ho sannach wiosny wspomnieniem o wdzięku
kwitły różowe i złote jabłonie.
Nikt nie powracał drogą. Czekały dziewczęta
odnajdując w zwierciadłach zastygłych rycerzy,
bo wojom - nie pamiętać, kobietom - pamiętać,
bo tętnił drogą człowiek - który wierzył.
O, twarze światowidów, odynów, proroków,
o, twarze ciemiężonych, którzy szli w takt serc,
o, twarze tych bez bogów i twarze tych bogów,
trącające o gwiazdy, o radość i śmierć.

Stał olbrzym w głosie ziemi jak w szacie
pod piorunami.
Stał olbrzym jak tysiące w rosnącej postaci
ponad trupami poległych, nad Izami.
Stoi olbrzym pod niebem jak wir
pełnym mgławic - warczących zwierząt.
Stoi w kompaniach lasów, w dzwonach wielkich lir,
ustoi - wierząc.

Wariant:
Szukajcie w lasach rzeki echa,
bogów zaklętych w kamień i żywych
ptaków w dziecięcych uśmiechach,
wyzwoleń ludzi prawdziwych,
zwycięstwa smutnych spojrzeń,
przywalonych przez granitową noc,
i buntu, który dojrzał -
znajdziecie bunt i bitwę, i noc.

5
Wzniesiony dom ze słońca i z szumu dłoni,
żelazny dom.
Cóż, że się zamknie ziemia nad nami
jak zaczytany tom.
Rosnąć dalej w liście i dęby puszcz
jak własny pomnik,
zrywać światło pąkami ust,
wyrosnąć murem zwycięskich wspomnień.
Glina jest dobra i jak krew słona,
jak trawa wzejdzie nad nas ptaków śpiew,
a barbarzyńska ziemia z krzykiem rozciągnie ramiona,
przetętnią po nas śpiewne tabuny drzew.

Czytaj dalej: Bajka - Krzysztof Kamil Baczyński