Hanka podlewa w swym ogródku róże,
Aż tu przybiega konik na podwórze;
Bułany konik, oko ma sokole,
Trzy białe nóżki i gwiazdkę na czole –
Patrzy się Hanka – to konik Stefana:
„Gdzie żeś, koniku, podział twego pana?
Młodego pana z jasnymi włosami,
Co miesiąc temu, jak żegnał się z nami,
Żegnał tu z nami, pośród broni szczęku,
W czerwonej czapce, z chorągiewką w ręku?
Ty to pamiętasz, koniku Stefana,
Lecz gdzieżeś, gdzieżeś podział twego pana?”
Ale bułany smutnie zwiesił głowę,
Jakby rozumiał ową Hanki mowę,
Bił nogą w ziemię, jakby mówić żądał
I wciąż za siebie tęskliwie poglądał. –
Przyjrzy się Hanka, aż on krwią zbroczony,
Zbroczone siodło i czaprak czerwony –
Tu już żalowi wytrzymać nie może
I pocznie wołać: „O! Boże mój! Boże!
Więc mi zabrałeś, com najdroższe miała,
To, com po tobie najwięcej kochała!
Więc i mnie zabierz w jasne progi Twoje,
Bo się na ziemi dłużej nie ostoję!”
– I nie ostała się Hanka na ziemi,
Bóg ją połączył z aniołami swemi
I ze Stefanem – i teraz we dwoje
Za naszą Polskę modlą się oboje!
Warszawa, 1830