Kwartetem A-moll, niby uśmiechem miłości i śmierci
mówiłeś do mnie z za grobu dziś bracie-poeto:
w świętej zadumie głowa opadła mi na piersi
nad twą duszą-muzyką na krzyżu z gwiazd rozpiętą.
Ale krzyż ten bólem i nędzą na twojem życiu leżał:
byłeś biedakiem, jak twój patron Franciszek z Assyżu
i z tobą się, jako z nim, Bóg w pieśni był sprzymierzył,
w pieśni miłości, w pieśni rozpiętej na krzyżu.
Mówiono dziś, że zmarł młodo jak bogów wybraniec
że cię uniósł chłopięciem Goethego ,,Erlkönig"
i gnal z tobą ku śmierci jako obłąkaniec
Ja wiem, że dusza twa była z pieśni i promieni.
Mówiono o romantyzmie, czasach Biedermeier,
o dużych twych okularach o dziecka dobrych oczach.
Podczas kwartetu A-moll wszedłeś sam na salę,
w staromodnym tużurku stanąłeś na uboczu.
Widniałeś w cieniach tumu świętego Szczepana,
który przyniosłeś z sobą niby zabawkę małą:
archanioł bożym wichrem grał w tumie na organach
ale ja wiem, że to serce, że serce twe płakało.
A w szkłach twych okularów, jak w klepsydrze starej
miłość w ból przepływała, ból w miłość przeciekał.
jako wieków i czasów niezmienne, wieczne miary
dla czującego serca, dla serca człowieka.