Dzień złoty się przełamał w pryzmacie wieczoru
w popiołowe szafiry i we mgły fioletów.
U rzęs zwisa wspomnienie niedosiężnych borów,
pełznących jak ból ziemi ku sercu poety.
Nad dachami kamienic, jak kul lotna salwa
śmiga z piskliwym świrem jaskółek gromada -
i budzi sen o morzach dalekich i palmach,
a sen jak popiół szary na oczy opada.
Przez oświetlone z wewnątrz ubogie witraże
słychać śpiew pensjonarek: „Zmiłuj się nad nami!"
Nad smutkiem i goryczą niespełnionych zdarzeń
chyli się niebo, cięte w poprzek antenami.
Kaplica, śpiew, witraże... Ileż to lat, ile?:
białe, jak śnieg, ekstazy... tęcze piór anielich...
Człek się ściszył, przygarbił, ku ziemi pochylił
a Bóg w pryzmacie serca w mrok i ból spopielił.