Na stole moim
w zielonym dzbanku glinianym
mrą te przedwczoraj zerwane narcyzy
i pachną...
Białe,
do księżycowych snów podobne płatki
więdną i tulą się wokół gwiaździstych,
płomienno-złotych serc więdnących kwiatów...
Takie jest białe ciało twoje młode,
takie są złote drogie włosy twoje...
i taka wonna jesteś cała...
Pachną,
mdleją od woni te białe,
te mrące kwiaty w glinianym
dzbanie na moim stole...
W mem sercu
płaczą dziwne wspomnienia...
Oddycham wonią,
myślę, czuję wonią upojną
tych mrących kwiatów...
i sen,
jakiś przedwczoraj zerwany,
biały, pachnący sen więdnących kwiatów
cicho na oczy mi spada,
jak narcyzowe lekkie, chłodne listki
dobrą ręką rzucane...
Jutro te kwiaty zwiędną i zielony
dzban polewany na tym moim stole
będzie znów próżny...
A dziś —
takie są białe ich płatki miękkie,
jak ciało twoje,
takie są złote ich serca,
jak twoje włosy najdroższe —
i pachną,
jak usta twoje, co całują cicho
i upajają bez miary, bez miary —
snem, co od śmierci nie jest mniej rozkoszny! —
Pachną w tym dzbanie więdnące narcyzy,
coraz to silniej pachną, coraz mocniej
przedwczoraj zerwane narcyzy —
i mrą...
W woni
kwiecia, czy wspomnień moich, w sercu mrących,
zasypiam cicho...
A takie białe jest twe ciało młode,
takie są złote twoje włosy,
a usta twoje tak pachną...