Moja piosnka

Piosnko moja! cóż to tobie?
narodzona ledwo wczora,
dumasz dzisiaj już o grobie;
płakać tylkoś ciągle skora?

Śmiej się piosnko, śmiej się przecie!
popatrz: świat się śmieje cały,
pachną zioła, pachnie kwiecie,
bluszcz zieleni martwe skały...

Śmiej się piosnko! śmiej koniecznie!
wszakże ludzie śmiechu pragną!
Cóż ty? myślisz płacząc wiecznie,
że się do twej nuty nagną?

Groby stroić — to zawcześnie,
młoda-s jeszcze, piosnko moja;
ran odwiecznych zdzierać pleśnie —
na co? po co? rzecz nie twoja!

Piosnka mówi:
 Jam młoda, lecz widziałam wiele!
więcej bólu niż szczęścia, więcej łez niż śmiechu:
wielkie miasta widziałam leżące w popiele,
wielkie płuca, dla których brakło już oddechu
i wielkie zbrodnie w sercach potężnych ukryte,
wielkie węże widziałam w zwalonym kościele
i znaki wczesnej śmierci w młodych czołach ryte.

Widziałam więcej: Palmy sadzone na śniegu
i lotosy na rzeki lodem ściętej brzegu,
orły z skrzydłem bez pierza, tygrysy w okowach,
myśli wielkie i jasne konające w słowach;
widziałam ryby w piasku, jaskółki w piwnicy,
niewinne gołębice w pazurach łasicy
i zające jesienią kulawe i chore,
wilki chlebem żyjące, kozice w równinach,
i w cieplarniach jałowce, i lilje w kominach,
i na gładkich kamieniach ziarna rosnąć skore,
i bez pokarmu w zgliszczach gasnące płomienie,
i wyschłe w dzień upału letniego strumienie,
i słowiki niemotą dotknięte przed majem,
i pelikany mrące nad suchym ruczajem.

O tak! Szłam przez to piekło, jak Danta straszliwe,
lecz nie zbrodnicze, jeno bardzo nieszczęśliwe...

O, kiedyż łza miłości w ciemne piekło spadnie,
kiedyż zbawi jęczące potępieńce na dnie?

Straszne piekło! A przecież zeszłam głębiej jeszcze
i widziałam rozpaczy najczarniejszej dreszcze!
Widziałam syny z głodu zjadające ciało
matki, które ich na świat z miłości wydało;
zobaczyłam dojrzałe kobiety niepłodne,
całe życie spragnione, pieszczót dzieci głodne;
zobaczyłam na pustych ostrowach dziewice,
którym serca paliły miłości tęsknice
i widziałam, jak bladły z pragnienia i żalu,
a nie było nikogo, by w usta z koralu
pocałunkiem tchnął życie, — więc gasły powoli,
bo wiedziały, że niemasz końca ich niedoli...
Widziałam dzieci, które wyrosły bez matek,
smutne, — dzikie, — zbrodnicze potem na ostatek;
anioły z nędzy wielkiej przedające ciała,
starce, którym się młodość świetna zmarnowała —
i człowieka, co wiecznie w jasne dążył słońca,
a z ciemności wyjść nie mógł i błądził bez końca...

O! widziałam, widziałam, to wszystko widziałam!
Wszystkie bóle w swe serce, w duszę swoją brałam,
i dziś, młoda latami, jam cierpieniem stara!
Już zagasa powoli w nucie mojej wiara

i nadzieja przyszłości coraz więcej blednie,
tylko trzecia z tej trójcy, świętsza niż poprzednie,
miłość jeszcze się żarzy większa niźli kiedy...
zakochana w otchłani bólu, nieszczęść, biedy!
Nie ta miłość, co w róże przystraja się rada,
ale której na czole napisano: biada!
która przez to w zwątpieniu, że wątpiących kocha,
przez to biedna, że razem z nieszczęśliwym szlocha!
O! nie kwiaty są dla niej, lecz wieniec cierniowy,
o! nie ramion uściski, lecz cierpień okowy,
o! nie w niebie jej mieszkać, ale żyć w otchłani,
bo tam zeszła, jak niegdyś owa jasna pani,
anielica Eloe, która pokochała
księcia bólu i cieniów...
 Ty chcesz, bym się śmiała?

Czytaj dalej: Westchnienie - Jerzy Żuławski