Zły gad

... A kiedy przyszedł do mnie mój ból
w najrozkoszniejszym mego życia dniu,
słoneczną szczęścia malowanym pychą:
przyszedł ukradkiem, znienacka i cicho,
jak wąż wypełzły z róż;
jeszczem rajskiego nie prześnił snu,
jeszczem swojego szczęścia nie przeżył,
a on mi gardło ścisnął już
i dławił w piersi tchnienie wonnych pól
i ćmił w mych oczach blaski zórz;
jeszczem nie wiedział, jeszcze nie wierzył,
jeszczem się nie chciał przyznać, że boli,
a on już przy mnie był
i w piersi głąb
zapuszczał ostry ząb
powoli, powoli...
i rozedrganą szczęściem krew mych żył
tak chciwie pił,
— zły gad! mój ból...

Tedym go prosił: Pofolguj! stój,
o, bólu mój!
poczekaj jeno chwilę,
niechaj się szczęściem mojem napoję,
potem — ja twój
po zgon!
Gryść mię już będziesz całe życie moje,
gryść mię już będziesz nawet w mogile —,
nawet w mogile ząb twój nie spocznie,
tylko przez chwilę
teraz pofolguj jeszcze,
niechaj się szczęściem swojem napieszczę!..
Lecz on
żelazne kręgi zwarł
i zębem serca szukając, darł
bezwłocznie, —
— zły gad! mój ból...

Więc się do walki zerwałem wraz:
kiedy go prośba nie wzruszy,
to go pokonam i wyrwę z duszy —
a szybko, szybko! dopóki czas,
zanim krew wyssie, nim serce wyje,
nim sen mój zgłuszy,
dopóki jeszcze moje szczęście żyje,
me jasne szczęście —

dopóki czas! —
Lecz darmo w obie chwyciłem go pięście
i darmo stopą przygniotłem twardą,
myśląc, że uśmiercę,
bo on mocniejszy był
i wznosił głowę hardo,
gdym ja opadał z sił
i niezmożony znów mi ściskał gardło
i kły znów wbijał w serce
i żyły darł
i gryzł i żarł —,
a szczęście moje marło
a żył
zły gad — mój ból...

I zobaczywszy, że jest nieśmiertelny
ani się jaką da pokonać siłą
i nawet zdeptany — nie skona,
ze wstydu w głębi go ukryłem łona,
a chociaż szczęście moje już nie żyło,
usta przybrałem w uśmiech weselny,
skroń — w zielone liście,
aby przynajmniej nie wiedział świat,
że we mnie żywie gad,
który wy pełznął z róż,
jak wąż, —

że we mnie żywie już
wieczyście...
A on — jadowity,
w łonie mem skryty
żarł i gryzł i szarpał wciąż,
— zły gad, mój ból...

Aż widząc, że się niczem nie obronię,
jąłem kląć żmija, co w mojem łonie
krwawy uczynił sobie dom;
kląłem przez szczęście me nie dokonane,
przez snów rozwiany czar
i przez tę wielką w mojej piersi ranę
i przez umarłe te róże moje,
które się wskrzesić nie dadzą łzom;
i złorzeczyłem, że go krwią swą poję,
karmię trupami swoich złotych mar, —
a on ni gniewny był,
ni z miotań moich drwił,
ani się śmiał;
na klątwy, jęk i płacze głuchy
na szyi mojej zwisł
i łeb kołysząc sennemi ruchy
łono, co krwią się plami,
zimnemi kłami
gryzł

i po staremu żywe ciało rwał
— zły gad, mój ból! — —

Przemijał czas
i oczom łez i klątwom brakło sił,
a w kłąb zwinięty siny płaz
na piersi mojej ciągle żył...
Przemijał czas i dnie mijały —
i zobaczyłem, że już żyć z nim muszę,
dopókim żyw
tu na świecie —,
i dziw,
bo kochać zacząłem upiora,
co serca mego pożarł tak wiele,
że krwią z krwi mojej prawie stał się cały...
Tedym go czule otoczył ramiony
— potwora —
i tak do łona przygarnął, jak dziecię,
i krwią go poił, myśląc, że przecie
głód jego w końcu nasycą katusze
i będziem razem żyć, jak przyjaciele,
on, który zranił, i ja — zraniony...
Lecz gad, do serca tulony,
tak samo dzisiaj zgłodniały, jak wczora,
wciąż jeno dusił i gniótł

i żarł, bez końca gryzł i bódł,
— zły gad, mój ból!

O, bólu mój!
— wołałem tedy doń, —
gdy nienasycone są twoje głody,
to chociaż piękny bądź, jak szatan młody,
abyś mi za to, com dla ciebie stracił,
pięknością swoją zapłacił!
Ja będę król,
a ty mi będziesz koroną, mój ból;
w błyszczącą łuskę twą ubiorę skroń,
jako w żelazną koronę,
na której rdzawe płoną rubiny,
krwi skrzepłej róże, —
i ran tych moich kosztowną oponę
jako szkarłatny wdzieję na się strój
i w majestacie mojej wielkiej męki,
w krwi swej purpurze
błogosławiącym ruchem ręki
przeżegnam świat,
w twe imię wszystkie odpuszczając winy...
I jenom czoło uwieńczył, ów gad,
co w najszczęśliwszy niegdyś przyszedł dzień
bez zwłoki obręcz żelazną zwarł
i ząb wbijając w mózg i rdzeń

tak gryzł — ohydny! —
posoką ślizki, wstrętny i bezwstydny,
i gryzł i żarł,
— zły gad, mój ból!

I oszalały jego strasznym jadem,
złamany jego przemocą straszliwą,
zrobiłem sobie zeń w końcu bożyszcze
i na kolana upadłszy przed gadem,
objaty krwią mu odtąd święcę żywą,
dymiące szczęścia i nadziei zgliszcze,
jak kadzielnicę wielką przed nim kładę
i drżącą wznoszę dłoń,
a wargi moje, pokorne i blade,
tak bałwochwalczo modlą się doń:
— Bądź pochwalony,
bólu niezmożony,
sława ci wieczna i we dnie w nocy,
że pierś mą krwawisz,
że serce trawisz,
a nic się oprzeć nie zdoła twej mocy;
bo szczęście zginie,
bo życie minie,
a ty trwać będziesz, zwycięski;
za rany moje,
za łez tych zdroje,

przez męki, cierpienia i klęski,
przez raj utracony —
bądź pochwalony:
gdy wszystko, com kochał, przepada,
w ciebie już tylko wierzę, w tobie żyję! —
— I tak się modlę przed ołtarzem gada,
przed stołbą z krwawego serca,
które opasał tak,
w wieczności zwinięty znak;
a on, zachłanny bóg,
mój druh i wróg,
ze sykiem wyciąga szyję
i żywe ciało swej ofiary rwie
i w głąb się wwierca
i żre — —
— mój ból...

Czytaj dalej: Westchnienie - Jerzy Żuławski