Królewic mówi:
Czyś to ty? — — czy ty? — — —
dziwów pani i cudów,
przez lata długie oczekiwana,
po świata końcach szukana
wśród znojów
i bojów
i trudów, —
której wołały moje złote sny
i oszalała ta moja tęsknota,
co mi mówiła, że na Szklanej Górze
czekasz — płacząca — w królewskiej purpurze
na mnie, swojego junaka —, ty złota?...
Na Szklanej Góry wdarłem się szczyt,
jak srebro lśniący
nad morza przestwór rozległy
i nad obłoki;
pobiłem smoki,
co wejścia do zamku twojego strzegły —
i u stóp twych klęczę,
patrzący
jak w świt,
na ciebie, w gwiazdy ubraną i w tęcze — — —
Tyżeś to jest? — Królewna-Cud?
ty — złotowłosa życia mego zorza?
ty — biały ukojenia ptak,
zesłanka boża?...
Nie jestżeś jeno jedną z owych złud,
dla których morza
napróżno przeszedłem w bród
i błędny-m schodził szlak,
z szumem na zbroi mojej orlich piór
na sto zaklętych wdzierając się gór? —
Nie jestżeś tylko jedną z owych mar,
które — w wieczystej pogoni —
moja tęsknota
w złudny stroiła czar? —
Nie jestżeś znów
jednym z tych moich snów
tęczowych, które pryskały mi w dłoni
— jak sny?...
Ty złota,
to ty? — to ty?...
O tobież śpiewał duszy mej śpiew?
dla ciebiem bujną przelewał krew
po świata końcach? —
Umiesz ty w piersi zapalić grom
i w nurtach żył
dzwon rozkołysać, ażeby bił?
jestże w twej duszy zdrój wiecznych sił?
a w sercu twojem dla bezdomnych — dom?
a sen rozkoszny na twem białem łonie,
a w twoich oczu marzących słońcach
cisza świetlista,
co zlewa pokój na znużone skronie?
— o, piękna, o, biała! o, czysta!....
O, mów!
królewno moich snów,
którą spotkałem w tej ostatniej wiośnie
swych młodych lat...
Patrz! Chylę radośnie
me dumne czoło junacze
do twoich stóp
i płaczę —
tak rad,
żem znalazł ciebie!
Jeśli to jesteś ty —
chcę mieć bodaj grób,
mieć piękny grób
u twoich stóp:
oto spełnione są moje sny —
na duszy mojej niebie
nad mego życia stepy i morza
płonie wieczorna, złota, późna moja zorza,
— — to ty!
Lecz jeśli każesz żyć,
ja — rycerz twój
zapalę wić
i skrzyknę w bój
mój huf, mój złoty huf
mych tęsknot, pieśni, dum i snów — ;
królewno! mów,
w jaką mam rzucić go drogę?
jakie zdobywać ci kraje,
czy raje?
w jakie zaklęte wprowadzać grody
twój majestat młody?
Mów! — ja wszystko mogę!...
Królewic wczora — dzisiaj młody król,
(twe dłonie są mi koroną!)
królestwo moje, wielkie jako świat,
kraj dziwu, gdzie słońca tęczowe płoną,
rzucam do nóg twych, królewno!
Chcesz? to ci służyć będzie mój ból,
mój wierny towarzysz Ból —
i znosić ci róże
dłonią zrywane pewną,
których każdy kwiat
zrumienił się w krwi mej purpurze!
A Miłość moja i moja Tęsknota
ubiorą złociste wrota
twojej komnaty,
gdzie srebrny przędziesz len,
w te krwawe kwiaty;
twojej sypialni podwoje
ustroją w te kwiaty moje,
— ty złota! —
byś wonny miała sen!
A może mych skrzydeł ci trzeba,
tych na mej zbroi szumnych orlich piór?
by lotem ptaka
unieść się w błękit bezkreśny nieba
i spocząć na szczytach śnieżystych gór?
Chcesz może na grzbiecie mojego rumaka,
co krzesze kopytem skry,
gonić po stepie rozpierzchłe sny,
pustynne zdobywać miraże?
Chcesz uczt? w spienionej chcesz utopić czarze
wszystko, co smutkiem było i żałobą? —
A możeś ty żądna jest krwi?
— więc powiedz mi,
czy ją z serc wrogów wytoczyć mam,
czy broczyć sam
rozdartem łonem przed tobą?...
Jeśli chcesz władać — to będziesz mi pani
w królestwie mego ducha:
każda myśl moja cię słucha,
z tęczy, z wichru, czy z burzy —
każda ci służy,
jak wierni królowej poddani!
Daruję ci moje bezkresne włości
marzeń, snów i piękności —
i ja sam, władca, uklęknę,
aby władały mną twe dłonie piękne!
A wzamian mi daj
ten wiosny mojej spóźniony maj;
wzamian mi wróć
na drogach życia zgubione sny —
rozlane łzy —
i krew —,
rozegraj w duszy mej ten wielki śpiew, —
tę świętą, ostatnią pieśń bożą
wzbudź,
co czekała ciebie —
o, zorzo złota na mojem niebie,
wieczorna zorzo! — —
O! daj mi wiarę, że to jesteś ty,
naprawdę ty — Królewna-Cud,
której wołały wszystkie moje sny! — —
Otom w pogoniach zgubił lata młode,
— wróć mi je, wróć! —
Ostatkiem sił,
gdy mi perłową burza wzięła łódź,
to wielkie morze przebyłem wpław
i na ten szklany wdarłem się szczyt,
nieść ci swobodę —
I — zbawca twój —
z kolei błagam: ty mnie zbaw!
Bo jeślim znowu jest igraszką złud,
jeśli ty — tęsknot moich jeno zwid —
nie zbudzisz śpiącej w głębiach moich żył
mocy, bym wstał i był
jako potężny czarodziejski król:
— to już ostatni mego życia trud,
ostatni bój
i ból —
i dzień ostatni mój...
O, mów!
królewno moich snów, —
przez te me krwawe zaklinam cię łzy:
to ty? to ty?... to ty!...
Królewna mówi:
A tak... to ja, to jestem ja!
zorza złotowłosa,
twoja późna zorza, —
mórz przedziwny kwiat,
o którym śniłeś za swych młodych lat...
Za mną tęsknota twoja wielka szła
— pątniczka bosa —
przez sine morza,
i przez ten błędny świata manowiec,
krwawy stopami znacząc ślad — — —
A tak! to jestem ja, —
lecz czemu tak późno przychodzisz? — powiedz!
Czekałam tak długo, kochanku!
skarby cię moje czekały bezcenne,
liljowe piersi! oczy promienne,
krwi mej i łez mych klejnoty jasne,
te twoje, te własne —
mój królu!...
Każdego poranku,
kiedy na niebie
jak włos mój złota paliła się zorza,
na Szklanej Górze śród bezkresów morza,
płacząca — pod strażą smoków —
czekałam, rychło wyzwolisz mnie z oków
tęsknoty i bólu, —
czekałam, chowając dla ciebie
mą miłość i mą tęsknotę,
snami pachnące włosy moje złote
i purpurowe te wargi moje,
mych ust pragnących przesłodki kruż,
w którym są szczęścia nieprzebrane zdroje;
czekałam, czy idziesz już,
o, mój!...
I tak marzyłam: Długa minie noc
i w złoty świt
przyjdziesz, zwycięski stoczywszy bój,
na Szklanej Góry szczyt, —
i zapatrzony w me gwiezdne oczy
klękniesz przedemną, — ja kosy rozplotę
skroń twą utopię w złocie mych warkoczy,
ubiorę cię w zorze me złote,
usty cię memi napoję
i dam ci moc,
strudzony rycerzu ty, kochanku mój! —
na nowe zwycięskie boje,
byś dla mnie zdobywał tron,
dla siebie — hyr,
rozgłośny hyr
i piękny zgon,
szczęśliwy, sławny grób
u moich białych stóp —
ty mój!
— a sny me w dal niósł morza wir...
Czekałam ciebie przez te długie lata —
tak pełna wiary...
a tyś gdzieś błądził śród dalekich ziem,
a tyś gdzieś gonił po rozdrożach świata
ułudne mary,
— z myślą o mnie, wiem!
lecz nie umiejąc znaleść drogi do mnie,
prostej ogromnie —,
a jam czekała,
tak młoda, i piękna, i biała...
Codziennie łzy me padały w morze
i na błękitnym wielkich wód przestworze,
aby cię przyzwać z oddali
na Szklaną Górę, na ostrów z korali —
ja łzami-perłami szyłam
słowo tęsknoty;
codziennie w smutne gasnące zorze,
wznosząc powieki,
ócz swych rzucałam blaski
i na błękitnym wielkich nieb przestworze
napróżno spojrzeń gwiazdami szyłam
znak mej miłości złoty,
zaklęte słowo łaski, —
któregoś nie dojrzał — daleki...
— A wiesz? — tak piękna byłam...
Lecz mijał czas —
i każdy dzień z mych cudnych kras
brał jeden klejnot drogi
na nieoddanie wiecznie...
Zły starzec Czas
wszedł w mego zamku progi:
kradł moje perły-łzy,
mych oczu blaski słoneczne,
kradł me uśmiechy i moje sny,
tęczowe sny,
mych marzeń przewonne kwiecie
i mej miłości pierwszej dumny czar —
a tyś się błąkał po dalekim świecie,
szukając złudnych mar! —
I przychodzili tymczasem rycerze
a chociaż żaden z nich nie był tobą,
lśniącą zbroicą mnie oszukali:
brali mych tęsknot pacierze
i pocałunki mych warg!
Ginęli za karę w tej fali;
przysypał ich gruz i piarg, —
lecz pocałunków moich nie oddali
i wzięli młodość moją ze sobą
tam — w toń!...
Ty nie wiedziałeś nawet o pogrzebie
młodości mojej, kochanku, —
a wszak bezustanku
czekała jedynie na ciebie! —
i twoja wina
że dziś, gdy wybiła godzina,
moja promienna skroń
ćmi się żałobą...
Przyszedłeś wreszcie — klęczysz u mych stóp
i patrzysz w moje oczy —
a pod pancerzem twoje serce broczy,
bo wiesz, żeś przyszedł chować szczęście w grób,
nienarodzone wielkie szczęście nasze...
Chcesz mej miłości? bierz ją, bierz!
Chcesz serca mego? bierz to krwawe ptaszę,
które każdego poranku
wzywało ciebie...
Przebyłeś świat,
by zdobyć mnie, swój biały kwiat —,
lecz czemu tak późno przyszedłeś, kochanku,
gdy już wieczorna zorza tli na niebie?
Przed kwiatem jest cierniowy kierz,
więc ciernie z kwiatem bierz;
weź miłość moją i moje dziwy
a wraz
tych niepowrotnych młodych mych kras
wieczysty głód,
co żreć cię będzie, pókiś jeno żywy:
tak! jestem piękna, ale byłam — cud!
Bo wiesz, jaki to był wonny kwiat
te usta moje — niepocałowane?
i jakiej rozkoszy świat
był na mem łonie?
i jakie kryły blaski świetlane
mych młodych źrenic niezgłębione tonie?...
Hej! królewicu, junaku ty!
wstań od mych stóp i leć
za tem, co mogłeś mieć!
Ślij huf, swój złoty huf!
niech szuka moich snów
i tych przedziwnych kras,
które mi zabrał zły starzec Czas!
Ślij w świat! na mórz
siną dal —
niechaj wyłowi z fal
me perły-łzy! —
niech od tych czerwonych zórz,
co nad tęsknotą moją się paliły,
odbierze uśmiechów mych wonne kwiaty,
od gwiazd — te czarnoksięskie siły,
które za tobą rzucałam na światy!
Skocz w morza głąb i z martwych lic
rycerzy zerwij pocałunki moje,
odbierz skradziony skarb,
byś ty nie stracił z tego nic,
co twoje było, tylko twoje!...
Idź! wiatry klnij,
z burzą się szarp,
niechaj ci moje westchnienia oddadzą,
mą miłość i ten mój ból...
Ty jesteś król!
— ciebie me białe uwieńczyły dłonie
i złoty huf masz pod swą władzą,
więc ślij
swój złoty huf
przez nieba w lot, przez morza w bród
za tem rozpierzchłem ptactwem moich snów,
niech wróci znów,
abym stanęła w skrzydlatej koronie...
— Pięknam jest dzisiaj, ale byłam — cud!...
A to ci mówię, byś się z bólu wił,
gdy będziesz z ust mych rozkosz pił;
a to ci mówię, byś u moich stóp
swe dumne szczęście położył w grób;
a to ci mówię, by ci było źle! —
jak mnie! jak mnie! — —
aby tęsknota twa, nigdy nie syta,
ze snów na mojem łonie cię budziła
szeptem, co znagła wśród upojeń pyta: —
— a wiesz ty, jaka ona »wczoraj« była? —
byś tem wieczystem pragnieniem żył,
tą obłąkaną krwawą tęsknotą
za dnia naszego ranną zorzą złotą,
która spłonęła już — bez nas! — na niebie,
i kochał mnie
— ty młody król,
cierniem wieńczony król,
przez życia twego stracony raj,
przez mojej krasy zgubiony maj
i bój —,
jako ja kocham ciebie
— przez ból! przez ból! przez ból!