»Wiecie, z Walkową to-wam, dziwne rzeczy,
Coraz to gorzej...« »Ba! ja dawno gadam,
Że przed tym stworem człek nie ubezpieczy
Swojej chudoby, ni siebie...
Na chlebie
Jestem już lata; na ławie
Niejednej siadam;
Buciska
Zdarłem niejedne w tej ziemskiej podróży,
Jak mówi proboszcz, a przecie
Na onym świecie,
Gdzie, jak lód prawie,
Powiada księżyk, ta droga jest ślizka,
Jeszczem nie natknął się wcale —
Drogi Michale,
Niech mi tak zdrowie posłuży,
Jako żadnemi nie kłamię ci słowy —
Na stwór takowy.
Pewnieć, że wołu chwytacie za rogi,
Że macie słuszność... Na ten przykład wczora
Idę ja z miasta, ledwie wlokę nogi,
Bom też, co prawda, na smutki
I wódki —
Jak wej! to wiecie, gdy żona
Zwłaszcza jest chora —
Więc idę,
Aż tu mi babsko ścieżynę zachodzi:
Ślepie mgłą zaszły na wiatrze,
Przecieram, patrzę —
Juści to ona!...
A też mi leziesz na moją wej! biédę,
Tak sobie zaraz pomyślę
I w duszy kréślę,
Jak w takiej chwili się godzi,
Święty znak krzyża i mam już ochotę
Minąć niecnotę...
Lecz cóż? myślicie... czyż mogłem ja śmiało
Niby zawrócić?... Zajrzała mi w oczy,
A tak z podełba, aż mi grzeszne ciało
Przejął dreszcz jakiś... Ty Boże!
Na dworze
Był dzień-wam jasny, jak woda
W swojej przezroczy,
A równie
Czułem, że wokół robiło się ciemno« —
»Ba! i nie dziwno, to czary!
Ot, wiesz, ten stary
Tomek Swoboda
Takąż powiadał rzecz o sołtysównie,
Kaśce Olszance, tej z Grabia,
Że jak mu wabia
Zadała siłą tajemną,
Tak wszystko skutkiem tej nieczystej mocy
Widział, jak w nocy...«
»Prawda... lecz zważcie: »Michale«, wyrzekła,
»Pono-ci twoja zaledwie już dycha,
Toś ją poterał!« A bodajś się wściekła!
Bodaj ogniło ci dziąsło!
W powrąsło
Niechaj cię jaka mrówka
Skręci do licha —
Tak wiecie
Nibym nie mówił, ale wej! na wargach
Ino zipało... »Kiej słaba,
To na nic baba!
Słomiana wdówka
Też, jak potrzeba, osłodzi ci życie —«
Chciałem znów minąć — »Ty! głupi!
A toć nie kupi
Na żadnych pewno się targach
Jak ty drugiego... Boisz się przeroku?
A! mam go w oku!
Mam ci go we krwi, w każdej drobnej żyle
Na tem wej! ciele, w tej ręce! w tej nodze!«
I ta bezwstydna wam suka po tyle —
Aż po kolana w te tropy,
Jak snopy
Żywej pszenicy, odsłoni
Na jawnej drodze
Golasy...
»... Kiedym przed laty sługiwała w mieście,
To brał sam kupiec za szyję
I jak tę żmiję —
Że niech Bóg broni —
Tak mnie okręcał naokół; tak wczasy
Wyprawiał sobie, tak gadał,
Gdy przy mnie siadał:
A niech cię dyabłów ze dwieście!
Jaki ty przerok masz pod powiekami,
Hej! jak on mami!...
A jednak strachu dyć nie miał!...« Wcierniasty
Sam wie przyczynę, że na to gadanie
Tej rozpuśnicy, tej jakiejś niewiasty
Człek zaczął rozum już gubić«
»Hołubić
Pewnie-ć zachciało się, chłystku?!
Dyć-ci, mospanie,
Młodego —
Mówi ksiądz proboszcz — na cnotę nie starczy,
A cóż dopiero w tym razie,
Gdy w grzesznej skazie
Listek po listku
Z duszy — niech mojej aniołowie strzegą —
Jak z drzewa, taka naocznie
Zrywać rozpocznie?!
Dyć cóż, gdy taka zawarczy,
Kiedy z tej mordy, niby z onej dzieży,
Psie kły wyszczerzy?!...
Ba, wiesz: czy z Walkiem było tu inaczéj?
Też go urzekła!... Chłop się jej zaleca,
Kiejby niespełna rozumu; nie baczy,
Że mu się tatłać nie dadzą,
Że radzą
Ludzie mu dobrzy: »Walochu!
Od tego pieca
Co prędzéj
Odejdź, ha! odejdź, bo pewno się sparzysz!
Służyło w mieście to owo,
A tam niezdrowo —
Mówią — po trochu,
A tam tak palą, że na kawał jędzy
Każdą dziewczynę wysuszą!
Nie ujdziesz z duszą —
I cóż tak ważysz?
Lepiej się w kamień na drodze odmienić,
Niż z taką żenić!«
»Znam-ci ją, rzecze, od samego dziecka,
A w niej żadnego-m nie widział feloru...«
I miał racyę... Pannica kupiecka
Nibyć się inną widziała
Od mała —
Jak ten goździczek tak rosła!
Takiego stworu
Nikt wtedy
Ani nie przeczuł w Antkowej córuli...
Lecz stary pomknął na wieki,
I bez opieki,
Jak łódź bez wiosła,
Została Jagna... Poszła szukać biedy,
Dyć, i znalazła za wiele!
Bieda w pościele
Człeka obtuli —
Mówi księżyczek —, że pod tą pierzyną
I zmysły giną!...
I jej zginęły w tem mieście przeklętem!
Snać rozbestwiła się, jak zwierz nieczysty!
Ucierpiał Walek: wprzód stracił ze szczętem
Z tej mankolii chudobę —
Osobę
Nawet już swoją miał za nic —,
A potem świsty
W szeroki
Świat go pognały, że, gdzie dziś, nie wiedzieć.
A ona od tej chwili,
Jakby palili
Bez żadnych granic
Żywi w niej czarci, jeszcze gorsze skoki
Wyprawia sobie bez końca...
Boi się słońca,
W dzień woli siedzieć,
A zaś wieczorem ciap! ciap! ciap! się wlecze
Po łzy człowiecze...«
»Gdzież po łzy ino?!... toć pono, że taka
Jest jako upiór i że krew wypija
Jednem spojrzeniem; u Kuby Mięczaka
Uwiędła krowa, a pisze,
Jak słyszę,
W dawnych, wej! książkach, że wszelka
Ladaczka-żmija
Nad bydłem
Nawet ma rękę...« »Dyć, mówię: najwięcéj
Jednak nad ludźmi. Widzimy,
Czem onej zimy
Stał się Żużelka,
A w co się dzisiaj za dechem obrzydłym
Tej morownicy zamienia
Bartek Golenia:
Ni jęk dziecięcy,
Ani go żony powstrzymają żale
W grzesznym zapale!
Ano, bo widzisz, wszystko ci to jedno,
Czy masz kobietę, czy płaczą ci dzieci;
Gdy taka wzrokiem chce trapić, to w sedno
Samo już trafi, że w chacie
O stracie
Wówczas nie myślisz już żadnéj;
Dusza ci leci
Spalona
Na potępienie, jak gdybyś wycisnął
W gardło psiankowe jagody,
Stary i młody
Tutaj bezwładny
Prawie zarówno... Tak! tak! dzieci, żona,
Stodoła, stajnia, chałupa,
To śmieci kupa!
Takeś uwisnął
Przy onej dziewce, jak ten mech-lichota
Tu wej! u płota...«