»O dziecię moje, o dziecię!
Niech cię wszechmocny Bóg —
Niech cię sam Pan Bóg prowadzi we świecie
Śród owych dróg,
Co, jak to mówią, do krwi samej ranią
Nogi swą grudą,
Co je walają kałem swego błota,
Me dziecię!
Chociażby poszło ci gładko,
Choćbyś się nawet stała jaką panią,
Że ino klękać wej! ludom
Przed wielmożnichą, pamiętaj, że matką
Twoją sierota.
Nieboszczyk ojciec — świeć, Chryste,
O świeć na wieki mu,
Za jego życie tak, jak kryształ, czyste —
Gdy nie miał już tchu,
Gdy na tem łóżku, niby pieniek ścięty,
Leżał, przed końcem
Jeszcze ostatnie wymówił wyrazy,
Mój Chryste:
»A miej, kobieto, baczenie!
Niechaj ten kwiatek, z miłości poczęty,
Pod bożem rośnie ci słońcem,
Ludziom na korzyść, sobie na zbawienie,
Bez żadnej skazy!«
Oj, pomnisz sama zapewne:
Jak dziś, był smutny czas!
Obieśmy we łzy wybuchnęły rzewne,
Że rzucał nas,
Że nas opuszczał już ojciec na wieki...
Jak dziś, tak padał
Ten blady śnieżek, jak ta śmierć, tak blady —
Zapewne!
»Ulisia! moje ty serce,
A słuchaj matki, kiedy ja w daleki
Kraj już odchodzę« — tak gadał
Jeszcze ci ojciec — »nie miej w poniewierce
Matczynej rady«.
Córuchno! złota córuchno!
Prawda, mówiłam ci:
»Zgódź się tu we wsi« — »A dyć, niech ci spuchną
Te boki... ty!...«
»Nie kop gadziny... i kot ma swe czucie,
Niby się łasi
Z onej żałości, że precz idziesz z domu,
Córuchno!...
Kyzia!... o marne ty moje...«
Mówiłam tobie: w mieście jest zepsucie —
Wiesz, co się stało tej Kasi,
Więc się też, dziecko, i o ciebie boję,
Lękam się sromu.
Chcesz mieć swą prawdę koniecznie,
Więc idźże z Bogiem, idź!
Ale pamiętaj, jak jest niebezpiecznie
We świecie żyć,
Ostatnia moja pociecho!...« »Matulu!
Toć wy mnie znacie,
Wiecie, matulu, że mnie o was chodzi
Koniecznie:
Lepszy zarobek... Aż dreszcze
Mnie tu wej! biorą... Człowiek, choćby z bólu
Prawie umierał po stracie
Bóg wie tam jakiej, wyskoczyłby jeszcze,
Tak on zawodzi...
Słyszcie, matulu, z gościńca
Niby muzyka ta!
Same aż nogi wyprawiają młyńca,
Tak walnie gra!
Ciekawa jestem, kto to majster taki?
Czy Bartek Szyba
Miałby tak naraz wygrywać Jagusi
Z gościńca?
Bo to, widzicie, do czasu
Niby nie słyszał w karczmisku — »Złe znaki« —
Gadają ludzie — »jak ryba
Dawniej dziewczyna, teraz, jak od kwasu,
Tak się wej! krztusi...«
Mówią, że stara gościnna,
Jak ten nasz siwy kot,
Pewnego rana do Bartosza, zwinna,
Pobiegła w lot,
Że mu prawiła: »Córkę-ś odarł z cześci —
Żenić się trzeba!...«
I miała słuszność przy sobie ta stara
Gościnna;
»Wprzód niby też tak... a daléj...« —
»Ulisia! skądże ci naraz się mieści
Ten rozum w głowie?! Oj! z nieba
Patrzy sam Stwórca... lecz to na mnie zwali
Jego się kara...
O rety! Chryste, o rety!
Nademną litość miej!
Na onym sądzie, nieboszczyk kobiety
Wyprze się swej:
»Tyś« — rzecze do mnie — »tyś ją zatraciła!«
Boże jedyny!
A jam ją strzegła, tak, jak oka w głowie —
O rety!
Nie top rodzonej w żałobie,
Zostań, Ulichna! siła złego, siła
Dla takiej, jak ty, dziewczyny
Jest w onem mieście... hej! nie wyjdzie tobie
Służba na zdrowie!...
Tak ci się palą te oczy,
Żywym się ogniem skrzą...«
»A nie dziwota! kulawy wyskoczy
Wej! z krokwią swą
Na tę muzykę, a cóż, gdy człek kości
Ma jeszcze świeże —
Zaskrzyłyby się nawet półślepemu
Te oczy!
Na nutę skrzypce, psie-juchy,
Rżną: Stałaś moją się w onej ciemności,
W onym sadeczku... Drzyj pierze
Na poduszczynę, da, gotuj pieluchy
Maluteńkiemu!«
»Ulisia! słyszysz, Ulisia!
Ani się waż mi na krok!
Zostaniesz w domu!...« »Czy ja jaka psina,
Żeby tak w skok
Zara »do nogi« wam robić?... Myślicie,
Że ze swej gęby
Będzie czyniła cholewę prawdziwą
Ulisia?
Wzięłam zadatek, więc idę...
Zostańcie z Bogiem, matulu!... choć życie
U »państwa« przewrócę na ręby,
Nic wam do tego... baczcie na swą biédę,
Bądźcie szczęśliwą!...«