W dzień przedżniwny, kiedy słońce
Przypieka nad łanem,
Spaceruje stary Panbóg
Po polu owsianem.
Spaceruje z gołą głową,
W koszuli rozpiętej,
Przygląda się, jakie będą
Tegoroczne sprzęty.
Czy mu zorać, czy mu obsiać
Dobrze się udało,
Czy wart sławy, jakiej Panbóg
Posiada niemało?
Zrywa kłosy i rozciera
Na szerokiej dłoni,
Popod słońce patrzy, dmucha,
Ziarnka nie roztrwoni.
Przyszedł w pole Zakrętowy,
Krzyczy rozsierdzony:
"Jakże można tak marnować
Moje krwawe plony!"
"Jakie twoje?! - To są moje!"
Stary Panbóg rzecze,
"Ja to zorał, ja to obsiał,
Wiedz to, marny człecze!
A gdy ci się nie podoba,
Weźmy się za bary,
Zobaczymy, kto ma rację:
Ty czy Panbóg stary."
Pochwycili się za bary -
Dolo nieszczęśliwa!
Boże łowy: Zakrętowy
Padł, nim przyszły żniwa.
Takie to są losy człecze,
Tak to życie płynie:
Padł, jak wzdęty skot na rośnej,
Tłustej koniczynie.
Stary Panbóg tryumfuje:
"Mówiłem ci, bratku,
Że te sprzęty będą zawsze
Moje na ostatku."
Bierze kłosy i rozciera
Na szerokiej dłoni,
Popod słońce patrzy, dmucha,
Ziarnka nie roztrwoni.