Z Księgi Kaaf

Autor:
Tłumaczenie: Sydir Twerdochlib

I

O, gdybyś wiedział, co znaczy jedno słowo,
Płynące z duszy, współczuciem szczerem święte
Jak ono ślepce uzdrawia wiarą nową,
Jak leczy serca, zwątpienia trądem tknięte:
Nie szedłbyś wówczas dymiących łez padołem,
Zaciąwszy usta, — od trosk za młodu siwy,
Zachęty słowa z pociechą siałbyś społem,
Jak ciepłą rosę na dżdżu spragnione niwy,
O, gdybyś wiedział!

O, gdybyś wiedział, jak to się w dusze wwierca
Pogardy słowo, godzące zawsze w sedno,
Jak ono miażdży, zniekształca piękne serca,
Zatruwa życie — to drobne słowo jedno!…
Spętałbyś wówczas swą złość, jak psa, co kąsa,
Gdzieś na dnie duszy łańcuchem silnej woli
I rzekłbyś sobie: O, niech się nie natrząsa
Mój gniew z nikogo!… To tak okropnie boli,
O, gdybyś wiedział!

O, gdybyś wiedział, jak wiele trosk przeklętych
Pod każdą maską radości, krzepkiej mocy,
I wiele twarzy, w dzień mile uśmiechniętych,
Gorzkiemi łzami zalewa się po nocy:
Miłością wówczas zbroiłbyś wszystkie zmysły,
Tajone męki tropiłbyś jako wrogi;
By serc, zbyt dumnych, najtwardsze lody prysły,
Pocałunkami ogrzałbyś najpierw nogi, —
O, gdybyś wiedział!

O, gdybyś wiedział! Prastara jest to wiedza…
Tkwi w sercu z dawna, lecz odczuć ją potrzeba;
Ujrzałbyś wówczas, jak myśli ci wyprzedza
I jak na ziemi rozpyla błękit nieba —
I niby słońce, świeciłoby twe serce…
Stąpając pewnie, jak dziwny ów Rabboni,
Co podczas burzy przez wodne szedł kobierce,
Mówiłbyś do tych, co w łez się kąpią toni:
Nie bójcie się! — Jam jest!

II

O dziewczę moje! mój drogi kamieniu,
Okryty pyłem, zadeptany w błoto,
Przeczysty jednak dotąd w swem jaśnieniu!

Na ciebie patrząc, smutny widzę oto,
Jak wielkie skarby uczuć i miłości
Przechodniów stopy tratują i gniotą.

Żar, co przenika ciebie aż do kości,
W pamięci dawne wskrzesza mi poranki,
Gdy jeszcze nie miał przeszkód pęd ludzkości.

Podobną tobie znał już świat… Krużganki
Wschodnie mozajkę poddawały nodze
Aleksandryjskiej Marji Egipcyanki.

Wołała ona także: »Mędrce, wodze,
Kapłani, słyszcie! biednyś czy bogaty,
Śpiesz każdy do mnie! rad puść żądzom wodze

W objęciach moich! Wszak nie dla zapłaty,
Lecz dla rozkoszy wszystkich szczęściem darzę
W kwiecistem wnętrzu mej dziewiczej chaty!

Komu sen z powiek troski płoszą wraże,
Kto niema drużki w życia swego maju,
Kto nocą nurza myśli w krwi pożarze

Lub spracowany pragnie pić z ruczaju,
Niech śpieszy do mnie! wszystkim na swem łonie
Dam raj prawdziwy — albo sen o raju!«

Więc błogosławię ust różane wonie,
Te twoje cudne, bezwstydem ogniste
Oczy, — dwie zorze,na rumianym skłonie!

Te trzykroć grzeszne piersi, tak przeczyste,
Tę gibką kibić, śmiechu srebrną przędzę,
Zasłaniającą mąk otchłanie mgliste.

Czyż mam złorzeczyć dzisiaj tej potędze,
Co pchnęła ciebie w ową przepaść siną?
Potrzebna była mimo swoją nędzę,

By między nami zwalić mur, dziewczyno.
Ona oboje nas złączywszy razem,
Pójść pozwoliła potem w drogę inną…

Sen często twoim darzy mię obrazem,
Twe imię nieraz szepcąc w noc, kochanie,
Jak ongi z tobą, pieszczę się — z wyrazem.

Błogosławionaś! Gdzie twa noga stanie,
Weselne kwiecie niechaj wschodzi wszędzie!
Choć serce krwawi, śmiej się nieustannie!

A o tem nie myśl, co gdzieś, kiedyś będzie!
Niech łza za przeszłem próżno się nie żali,
I w przyszłość nie patrz: śmierć tam w pierwszym rzędzie.

W zaułku brudnym, czy w szpitalnej sali,
Czy też w swem łóżku, wszystkim jedna droga.
Najlepsza czwórka nie zajedzie dalej!

A więc niech zdala pozostanie trwoga.
Jak długo możesz, wij rozkoszy wianki;
Żal odganiając precz od swego proga,

Żyj kwietnem życiem Marji Egipcyanki.

Czytaj dalej: Ona umarła - Iwan Franko