Krystynie Celińskiej
Kwiaty kolorem zwierzają Ci się z jesieni,
za oknami przechodzą echa. Jest coraz puściej,
gdy pamięć żalu otulona w dłoni przymglenie
już mnie Tobą zamyślonego nie opuści.
Tkliwie nucą kobiety w porankach utęsknień
pod wybladłymi konturami jakiegoś miasta,
gdzie łagodność domów rozwiewa się jak czas klęski
i stąpasz w wilgoci klombów, w najświeższych blaskach.
Za Tobą huczy mrok i mosiądz zamykanych bram,
jeszcze w wyłomach ogrodu na płacz się przemieni bunt...
Średniowieczną nocą ja tylko strzegę Ciebie sam,
a wysoko z baszt fortu zasmuca chwiejny szum.
Wracam co zmierzch. I wrócę o dwa listopady starszy.
Na wietrze obszernym gasną sino te schody,
Nie broni Cię wieczorne lustro, podobne tarczy,
gdy zapach Twych włosów rozczesują wczesne chłody.
Wracam co zmierzch. I wrócę w nieoczekiwanych dniach...
Kiedy z nad czerwonego fortu wzbije się zamęt chmur,
to potem fiolet nieba staje w mieszkań szkłach.
Teraz spada na wszystko z kamienia kurtyną mur.
Dlaczego cierpieniem uwielbiam Twoją urodę?
Noc bezsenną rozsadza straszna wrzawa tych dzielnic:
wielkie drzewa i dachy zmiął huragan ze wschodu,
by słupami błyskawic oślepić nas śmiertelnie.
Źródło: Sygnały, r. 1936, nr 232.