Precz stąd głuszy, drudzy cyt, niechaj nikt nie woła,
Muzyka do nas idzie, panienka wesoła.
Amfijon z Orfeuszem, sławni ochmistrzowie,
prowadzą ją pod rękę. Melankolikowie,
nie dumajcie już więcej; skoro ją ujrzycie,
wszystkie swoje o ziemię troski uderzycie.
Ona swe rozpuściwszy po powietrzu włosy,
świat i niebo wdzięcznymi uwesela glosy;
sama takt niepochybną stypułą skazuje,
sama extravaganti wszystkie moderuje,
partesy w ręku trzyma, śpiewając włoskiego
coś łagodnie, na chóry rozsadziła swego
rynsztunku melodyje: tu brzmiące cytary,
a ówdzie ciche lutnie, tu zasię fujary
i komety krzykliwe z biegłemi puzany,
brzmią wykwintne mutety i śliczne padwany.
Są i skoczne bandory, są i głośne sztorty,
są muty, szałamaje, flety i pomorty.
A bracia naszy wziąwszy sztort, regał, skrzypice,
obiecali się jutro na obiad Podwice.
Drudzy zaś, co to lata na żołdziech trawili,
trąb już i bębnów syci, kozła polubili.
Przy nim serbin żałosny długi smyczek wlecze,
łeb skrzywiwszy po połciu, a rywułę siecze,
grając im starodubskie dumy, jak przed laty
Turków bili Polacy i mężne Chorwaty.
Kozakom też surmacze przeraźliwi grają
psalmy wojenne, których tak trzeźwo słuchają,
aż i nie ujźrzy jeden za stołem drugiego;
to jest ich posiedzenia dusza wesołego.
Czego zgoła więc ucho radniej słucha czyje,
tym się mu rychlej z głowy frasunek wybije.
Organy, te kościelnym ludziom zostawuję,
drumle żakom, piszczałki pasterzom daruję,
niedźwiedziom po staremu niech w multanki grają,
a łątkom niech piskliwe gajdki wygadzają.
Kobzy, tej w tym miesiącu wszyscy mi się jęli,
ten troski nie znał, kogo ona uweseli.
I po grzebieniuć - słyszę - komu jest wesoło,
może się dobromyślne tańcem zagrzać czoło.
Arfista, Pański muzyk, niech się też ozowie,
i po tym kiedy w plęsy chodzili Zydowie.
Są i jakieś pogańskie dzyngi i cymbały,
co je pręty wścinają, aby dobrze grały.
Drugichem też nie świadom, ja, pachołek chudy,
kiedym wesół, tedy mi dogodzą i dudy.