Ballada o paczce

I

W małej izbie się dłużą wieczory,
Troska legła od okien do drzwi,
Ciężko, ciężko wykarmić sześcioro,
Kiedy warsztat bezczynny wciąż śpi.
Głód, jak chmura zawisa nad miastem,
Dławi w gardle jak kula ze szkła,
Ojciec ręce załamał żylaste,
Ale babcia wnet radę mu da.

„Wuj Salomon mieszka w Ameryce,
Trzy tygodnie jechał dzień i noc,
On tam pewnie ma już kamienicę
I dolarów także całą moc.
Niech Abramek do listu zasiądzie,
Ja mu zaraz adres wujka dam.
Jak on nie chce przysłać nam pieniędzy,
To niech chociaż paczkę przyśle nam”.

II

Dzieciom paczka od wujka się marzy,
Gęsi smalec i chała jak miód,
Babcia placki złociste usmaży,
Pierzchnie z izby niedola i głód.
Czeka dziatwa i babcia wciąż wierzy —
Tyle nocy minęło i dni.
Dawno, dawno list drogę przemierzył,
Lecz listonosz nie puka do drzwi.

„Dziad-nieboszczyk szwagra miał w Krakowie,
A ten szwagier siedem córek miał,
Jedna wyszła za kupca w Tarnowie,
Ta, co jej największy posag dał.
Niech Abramek do listu zasiądzie,
Albo ojciec niech napisze sam.
Ona jeszcze musi mieć pieniądze
Albo dobrą paczkę przyśle nam”.

III

Noc nad miastem zawisła upalna,
W górze księżyc jak moneta tkwi.
Zdycha we śnie ulica Krochmalna,
Głodne usta zaciska do krwi.
Puchną nogi i ciało wciąż wyżej —
W snach uparcie majaczy się chleb,
Siwa głowa pochyla się niżej,
Z ust bezzębnych posypał się szept.

„W tym miasteczku, gdziem mieszkała panną,
Żyje człowiek, co pamięta mnie,
On na pewno by nam pomóc pragnął,
Choć i jemu też jest dzisiaj źle.
Moje dzieci, bądźcie trochę ciszej,
Niech mi Sabcia okulary da,
Ja mu sama o wszystkim napiszę”.
I na papier cicho spadła łza.

IV

Wrzało zgiełkiem południe upalne,
Kiedy paczkę listonosz im niósł,
Właśnie wtedy z ulicy Krochmalnej
Babcię czarny wyprowadził wóz.

Z kimże, dziatwo, podzielisz swą radość,
Gdy wyśniony ci się spełnił cud,
Kiedy śmiercią się kończy ballada,
Którą pisał poeta i głód?

Czytaj dalej: Jesień w ogrodzie - Henryka Wanda Łazowertówna

Źródło: Antologia Pieśń ujdzie cało.