Z wieży kościelnej na trwogę dzwon wali,
Mrok nocny głośnym rozkołysał tonem,
Ciemność się kłębi nad bijącym dzwonem
I psów szczekanie dolata z oddali.
Już się pół nieba krwawą łuną pali,
Iskry się sypią ponad zbóż zagonem.
Księżyc, wejrzawszy okiem przerażonem,
Płynie pospiesznie na obłoków fali.
Aż tą podróżą zmęczony siarczyście,
W warkoczach wierzby srebrną twarz zaczepia,
Lecz, że mu wrony zaglądają w ślepia,
Kryje się w dębu sąsiedniego liście
I długo jeszcze jak ogromna kula
Pomiędzy drzewa srebrną głowę wtula.
Źródło: Impresye, Henryk Zbierzchowski, 1902.