Gdy mrok się szary do mej izby wtoczy,
Po kątach wizje wyprawiając zdradne,
Głowę skroniami na poduszki kładnę,
Zamykam mocno powiekami oczy.
Lecz próżno chciałbym, ciszą kołysany,
Wsiąknąć bez czucia w te mroki i cienie;
Z godziną zmierzchu zaczął swe istnienie
Jakiś świat drugi, tajemny, nieznany...
W powiekach, lekko pod naciskiem drżących
Dostrzegam przestrzeń głęboką i czarną,
W której się z wolna kołyszą i garną
Tysiące kropek złotych i świecących.
Jedna za drugą w szereg się układa,
A potem w przestrzeń na krawędziach siną
Z wolna całymi gromadami płyną,
Jak gdyby ptactwa wędrownego stada.
Czasem, gdy szereg przypłynie ostatni,
Znów czarna mroków zamyka się ściana,
I tylko jedna gwiazda zapomniana
Przemknie z pośpiechem do gromady bratniej.
Może to płyną owe gwiazdy święte,
Które duch Boży rozpalił nam w duszy,
A noc wieczysta blask ich cudny głuszy,
Że gasną dla nas obce, niepojęte?
Może to płyną łzy niewypłakane,
W nocach bezsennych i długich poczęte,
I nasze dole tułacze, przeklęte,
Na wieczną drogę i na ból posłane?
Może to bóstwo zsyła nam przestrogę,
Że, gdy z wieczności głuche padnie słowo,
To trzeba z dumnie podniesioną głową
Zawsze gotowym być na długą drogę?
Na próżno chciałbym, ciszą kołysany,
Wsiąknąć bez czucia w te mroki i cienie;
Z godziną zmierzchu zaczął swe istnienie
Jakiś świat drugi, tajemny, nieznany...
Źródło: Impresye, Henryk Zbierzchowski, 1902.