Śpij, moje złoto! śpiewała,
Kołysząc matka swe dzicię,
Spij, moja nadziejo cała,
Moje ty życie.
Usnęło. Słabe niebożę
Dosyć się, dosyć spłakało,
Po płaczu lepiej też może
Będzie mi spało.
Synu! o wieleż to biedy
Matczyna znieść musi głowa,
Nim się pociecha jej kiedy
Z ciebie wychowa!
Wieleż ja z czasem odbiorę
Miłej mi za to wdzięczności,
Gdy z ciebie uznam podporę
Mojej starości.
Gdy więc i sercem, i głową
Nie dasz przodkować nikomu,
Przydając coraz cześć nową
Dla twego domu.
Gdy się kraj cały zdumiewać
Nad każdym twej cnoty czynem,
A sława będzie mi śpiewać,
Żeś moim synem!
Któż wie, co jeszcze być może?
Ach! sztylet serce przenika...
Poczwara jakaś (o Boże!)
Staje mi dzika.
Może to nikczemnik jaki,
Co ma swe imię znieważyć
Lub na postępek wszelaki
Niecnoty zażyć.
Wstydu on mego przyczyna,
A może i śmierci jeszcze,
Gdy ujrzą niewdzięcznym syna,
Którego pieszczę.
Ojczyzny zdrajca i zbrodzień,
Może krew braci rozleje?...
Ach, serca mego nie godzien,
Cała truchleję.
Tażby nadgroda, i ta mi
Pociecha z ciebie być miała?...
Rzekła i oczy swe łzami
Gorzko zalała.