Jedna z dusz wyjaśnia Dantemu wątpliwość, w jaki sposób po zmartwychwstaniu oczy człowieka zbawionego wytrzymują blask duszy, a następnie Beatrycze i poeta wznoszą się do piątego nieba, na planetę Marsa, gdzie ukazują się im dusze bojowników za wiarę tworzące płomienny krzyż.
W krągłym naczyniu dwojgiem fal się mąci
Płyn, które na się zachodzą wzajemnie,
Gdy się go z zewnątrz i z wewnątrz potrąci.
Podobny obraz ujawnił się we mnie,
Gdy duch żywota niegdyś Tomaszowy
Zapadł w milczenie; bo się tak foremnie
Układał teraz pogłos jego mowy,
Ku nam falując, z głosem Beatryczy,
Która więc tymi ozwała się słowy:
„Choć on nie wyrzekł jeszcze, czego życzy,
Ani chęć nawet w głowie mu nie świta,
Potrzeba jemu nowych prawd zdobyczy:
Blask, którym wasza substancja zakwita,
Wiecznie-li będzie trwał, czy też docześnie,
Póty aż się wiek wypełni do syta?
A jeśli przetrwa dzień, gdy człowiek wskrześnie,
Jakim sposobem, w ciele cierpiętliwem
Płonąc, nie będzie ócz raził boleśnie?"
Jak uniesiony radosnym porywem,
Pląsając w kole, cały chór taneczny
Objawia afekt swój gestem i śpiewem,
Tak po tej prośbie naglącej i grzecznej
Zawirowały z radosnymi głosy
Dwa święte kręgi obręczy słonecznej.
Kto z was się skarży na śmiertelne ciosy,
Które raj dają po ziemskiej rozłące,
Nie wie, jak luby chłód niebieskiej rosy.
Jedność i z Dwójcą Trójca, wiecznie tchnące
A władne w Trójcy, w Dwojgu i w Jedności,
Nieogarnięte, wszechogarniające,
Trzykroć śpiewane były pośród włości
Niebios tak słodko, że najlepszy zgoła
Do większych nagród prawa nie urości.
I usłyszałem wśród mniejszego koła
W zbożniejszym świetle pełen umilenia
Głos, jak ów Marii zwiastuna — anioła:
„Dopóki w raju te pląsy i pienia
Trwać będą, póty miłość, co w nas tleje,
Wyiskrzać będzie te szaty z płomienia.
W miarę zapału blask nasz potężnieje,
A zapał w miarę patrzenia tym silniej,
Im więcej Łaska na nas mocy zleje.
Gdy dawne ciała mieszkańce mogilni
Przywdziejem, wtedy w tej chwalebnej korze
Bóg będzie na nas poglądał przychylniej.
Przez to się równie nasza jasność wzmoże,
Co ją wysiewa niebieska skarbnica
I dzięki której patrzym w lica Boże.
Widzeń się naszych rozrośnie granica,
Rozrośnie ten żar, który z nich się nieci,
Rozrośnie promień, co się w nich nasyca.
Jak węgiel, kiedy płomień go ukwieci,
Swoją łupinę ogniową przebija
I pośród światła czerwonością świeci,
Tak przez tę jasność, która nas spowija,
Kształt nasz cielesny lśnić będzie z pożaru,
Dziś jeszcze skryty w grobie, co przemija.
Ani nie będziem zmęczeni od skwaru:
Organ cielesny będzie dosyć silny,
Aby nie zemdleć z rozkoszy nadmiaru".
Tedy słyszałem, jak bardzo był pilny
Zawołać: „Amen", każdy ognia płatek,
Spragnion dostania swej szaty mogilnej,
Nie tyle dla się, ile dla swych matek,
Ojców i wszystkich, których w tamtym bycie
Kochali, zanim zbyli ziemskich szatek.
A oto mi się zjawiły w rozkwicie
Nowe jasności nad tęcz pierwszą parą,
Niby na rąbku niebiosów o świcie.
Jak na sklepieniu nieb godziną szarą
Zamajaczeją coraz błyski nowe,
Widniejąc w oczach ni jawą, ni marą,
Podobne błysły przez mgielną osnowę
Światła i jęły toczyć swe obroty
Ponad dwie inne obręcze tęczowe.
O szczere Ducha Świętego błyskoty,
Utkwiony w waszej ognistej koronie
Wzrok mój lśnął, rażon gwałtownymi groty.
Wtem Beatryczy piękność mi rozpłonie
Uśmiechem między światłości ruczaje,
Tak że mej wizji opisem nie zgonię.
Czułem, że wzrok mój nowych sił dostaje
I że jak gdyby potężnymi pióry
Jestem z mą panią rwany w wyższe raje.
Czułem to, żeśmy lecieli do góry,
Po roześmianiu gwiazdy purpurowym,
Czerwieńszym niż ton jej zwykłej purpury.
Modlitwą serca, tym spólnym duchowym
Językiem, Bogu składałem ofiary
Po Jego łaski objawieniu nowym.
A nie ostygły jeszcze we mnie żary
Całopalenia, gdym miał niewątpliwy
Dowód, że przyjął Bóg me korne dary.
Bo tak szkarłatny, światły nad podziwy
Zalśnił kształt w głębi tęczowego kręga,
Żem wołał: „Helios, jakżeś urodziwy!"
Jak owa, która dwa bieguny sprzęga,
Gwiazdami siły różnej świecąc światu,
Niewybadana wiedzą mleczna wstęga,
Tak pośród Marsa pełen majestatu
Znak mi się jawił, złożony w te linie,
Co razem tworzą przekątnie kwadratu.
Tutaj ma sztuka z pamięcią się zminie,
Bo w krzyżu raz w raz wybłyskał znak Chrysta:
Wszelka wybłysków modła wobec ginie.
Lecz kto krzyż bierze, naśladując Chrysta,
Przebaczy mowie mojej niedojrzałej,
Gdy kiedyś ujrzy sam łyskanie Chrysta.
W ramionach krzyża, tam gdzie się mijały
Lub gdzie schodziły święte błyskawice,
Zaraz się skrzyło żywszymi zapały.
Jako przez nie dość szczelne okiennice
Wciska się iskier gromada drgająca
Pasem świetlanym w komnaty ciemnicę
I cząsteczkami ognia cień roztrąca,
Co go człek sobie sztucznie dla osłony
Uczynił, chroniąc się nadmiaru słońca;
Lub jako w gęśli albo wielostronej
Harfie ze zgodnych uderzeń wykwitną
Miłe, choć w słowa nieubrane tony,
Tak ja w me zmysły przejmowałem szczytną
Muzykę świateł, która się zbierała
W ramionach krzyża melodią niechwytną.
Śpiewana była snadź najwyższa chwała:
„Powstań", „Zwyciężaj" — jeno mię doleci
Z pieśni, która się w swoim wątku rwała.
Zatem się we mnie taka miłość nieci,
Że owładnęła całą duszą moją —
Nigdy nie byłem brany w słodsze sieci.
Może te słowa nieopatrznie roją,
Mając przepiękne oczy w niepamięci,
Co były dotąd mych tęsknot ostoją.
Ale kto zważy, iż żywe pieczęci
Piękna, im wyżej, tym działają żywiej
I że w tej chwili do nich wszystkie chęci
Miałem zwrócone, ten usprawiedliwi,
W czym uchybiłem, albowiem dowiodę,
Iż się jednemu drugie nie przeciwi:
Wszak ona wzrosła tymczasem w urodę.