Cacciaguida wskazuje poecie dusze Jozuego, Machabeusza, Karola Wielkiego i innych swoich towarzyszy, a następnie Beatrycze i Dante wznoszą się do szóstego nieba, na planetę Jowisza, gdzie przebywają dusze ludzi sprawiedliwych.
Już zadumaniem własnym się ukoił
Błogosławiony wid, a jam, radości
Ze smutkiem plotąc, swe marzenia roił,
Gdy pani, co mię wiodła ku boskości,
Rzekła: „Myśl odmień; bacz, jak niedalece
Siedzę tej mocy, która krzywdy prości".
Na głos ten spojrzę ku mojej opiece:
Jaką miłością wzrok jej święty gore,
Niecham rzec, bowiem mową nie dolecę.
Nie tylko przeto, że słów nie dobiorę,
Lecz że nie zdołam odwołać w pamięci,
Jeżeli ktoś mię nie podeprze w porę.
Tyle rzec jeno wspomnienie mię nęci,
Że gdym poglądał na nią, w tym zachwycie
Roztopiły się wszystkie inne chęci.
Aż z jej lic piękna wiecznego odbicie,
Pośrednio ku mnie odstrzelone, daje
Mym zachwyconym zmysłom nowe życie.
Gdy tak od światła jej uśmiechu taję,
Rzekła mi: „Obróć się i spójrz po stronie:
Nie tylko w moich oczach błyszczą raje".
Gdy duszę wszystką jakaś myśl pochłonie,
To sie ją łacno odgaduje z twarzy,
W której jak gdyby jasnym ogniem płonie.
Toż widząc, jak się płomyk święty żarzy
I tym zarzewiem w uśmiech przyodziewa,
Znak w tym poznałem, że ze mną pogwarzy.
Płomień rzekł: „Na tym piątym piętrze drzewa,
Co z góry czerpie sok, nie traci liści,
A owoc na nim ustawnie dojrzewa,
Siedzibę mają duchowie ogniści,
Co zasłużyli, nim doszli podwyża
Tych sfer, by już ich sławili lutniści.
Lecz spojrzyj teraz na ramiona krzyża:
Kogo zawołam, zleci taki ruchem,
Jak po obłoku spada iskra chyża".
Gdy patrzę, ognia wyrwie się okruchem
Na wzew: „Jozue!", jedna jasna dusza;
Prędzej ją okiem pojąłem niż uchem.
Potem na wtóry wzew Machabeusza
Druga zaczęła w lot okrążać polem:
Jako bicz frygę, radość ją porusza.
Więc za Rolandem i Wielkim Karolem
Biegła mi w tropy źrenica rozwarta,
Jak po powietrzu za lotem sokołem.
Potem widziałem Wilhelma, Renwarta;
Goffreda dusza mknęła świętym szlakiem
I Gwiskardzina, od krzyża oddarta.
Zjednany z duchów krążących orszakiem
Ów wid mówiący pokazał nareszcie,
Jak dzielnym w chórze niebian był śpiewakiem.
Obróciłem się ku świętej niewieście
Po mej prawicy, tusząc, że pochwycę
Rozkaz zjawiony w słowie albo geście.
Ujrzałem wtedy jej czyste źrenice:
Nigdy nie była strojniejsza w pieszczotę
Ani weselej jaśniały jej lice.
Jak, dobrze czyniąc, wzmaga się ochotę
I rozkosz dobra, a śród tego społem
Człowiek spostrzega, że urasta w cnotę,
Tak zapatrzony w piękny cud pojąłem,
Że ja i ze mną wszystka niebios chwała
Coraz to szerszym toczymy się kołem.
Jak w jednej chwili rumieńcem zapała
I znowu, skoro ze wstydu ochłonie,
Szkarłaty zwiewa niewieścia twarz biała,
Tak ją ujrzałem, obróciwszy skronie;
Nagle w jasności złagodzonej zbladła,
Gdy szósta gwiazda wzięła nas w swe tonie.
W tej Jowiszowej żagwi się układła
Miłość błyszcząca płomiennymi znaki
W kształcie łacińskiej mowy abecadła.
A jak siedzące po wybrzeżu ptaki,
Ciesząc się swojej wygrzebanej strawie,
Zlatują w chmary lub w długie orszaki,
Tak pośród świateł migocą jaskrawie
Duchy, pieśń nucąc, aż sobą wypiszą
D. I. L. na mgieł jarzącej kurzawie.
Naprzód w takt śpiewu chwilę się kołyszą,
A potem w każdej literze zatknionej
Na niebie cicho, nieruchomie wiszą.
O boska Muzo, która bijesz w dzwony
Geniuszom, długi wiek im niosąc w darze,
Gdy oni darzą nim Państwa i Trony —
Pokrzep me siły, niechaj się odważę
Skreślić tę ogniów mowę jasnowzorą:
Niech w szczupłych wierszach twa moc się ukaże.
Ujrzałem tedy pięć razy siedmioro
Głosek wiązanych ognistym zaplotem:
Rozpalają się kolejno i górą.
„Diligite justitiam" — z swym przedmiotem
Słowo wybłysło w tej pierwszej kwaterze;
„Qui judicatis terram " — stało potem.
Gdy wiersz dopełnił kresu na literze
M, wtedy Jowisz zdał się srebrny cały,
A tylko złotem tkane miał obrzeże.
Na szczyt owego M pozlatywały
Iskry i pieśnią zaczęły wymownie
Sławić Moc, co je wiodła do swej chwały.
Jak gdy potrącisz zapaloną głownię,
Tysiąc się iskier zaraz z niej rozleci,
Z których gmin ciemny wróży — tak ponownie
Trysła kurzawa ognistej zamieci;
Tutaj opada, tam się w górę wzbije,
W miarę jak skinie słońce, co ją nieci.
A gdy iskrami całe tło wyszyje,
Tedy patrz: gwiazda utkana przy gwieździe
Złożyły głowę orlicy i szyję.
Ten, kto tam jeździ, wodza swojej jeździe
Nie zna; sam wozi, wydzielając onę
Moc, co się formą czyni w każdym gnieździe.
Chór, co skwapliwie układał koronę
Z lilij ponad M, kilkoma obroty
Spłynął w orlicy kształty spłomienione.
O słodka gwiazdo, ilomaż klejnoty
Świadczysz, że prawo ziemskie się wywodzi
Z nieba zdobnego twoimi błyskoty.
Więc błagam kornie Myśl, z której się rodzi
Twój ruch i władza, niech odpędza chmurę
Złości, bo cień jej twoim łunom szkodzi.
Niechaj zapłonie gniewem po raz wtóry
Na tych, co hańbią kupczeniem Dom Boży,
Z męczeństw i cudów mający swe mury.
Wojska niebieskie, przed wami się korzy
Duch mój: módlcie się za ten ród człowieczy,
Co pod złym wodzem błądzi śród bezdroży.
Dawniej się w wojnie używało mieczy;
Dziś się odkrada od ust Chleb Prawdziwy,
Którego ojciec nikomu nie przeczy.
Ty klątw miotaczu, które-ś mazać chciwy,
Wiedz: żywie Paweł — i Piotr za winnicę,
Którą pustoszysz, umęczon — też żywy.
Odpowiesz: „Ja się wizerunkiem sycę
Świętego, który zamieszkał pustkowie
I na śmierć wydan był przez tanecznicę,
A jacyś Paweł i Piotr mi nie w głowie!...".