Pośród bojowników za wiarę Dante spotyka swego pradziada Cacciaguidę, który opisuje poecie Florencję swoich czasów, mówi o przodkach i żonie, a także o swojej śmierci podczas drugiej krucjaty.
Ta dobra wola, w której się wykrywa
Miłość będąca z wolą boską w mirze,
Jak jest w rozterce wola niegodziwa,
Milczenie słodkiej nakazała lirze,
Pokojąc struny w szczytnym instrumencie,
Na których sam Bóg swoje nuty niże.
Mogłybyż modłom moim stać na wstręcie
Istoty, które zgłuszyły swe pienia,
Ażeby moje usłyszeć zaklęcie?
Taki doczeka duszy potępienia,
Kto się pozbywa sam miłości czystej
Dla rzeczy marnej, dla rozkoszy cienia.
Jako przez lazur cichy i przejrzysty,
Ciągnąc za sobą zadumane oczy,
Nagle przebieży lotem smug ognisty
I zda się gwiazdą, która z drogi zboczy,
Tylko że tamta, w miarę jak się zniża,
Gaśnie, a ta trwa ani się nie mroczy —
Tak porzuciwszy prawe ramię krzyża,
Od konstelacji, gdzie mieszka, jak strzała
Do stóp krzyżowych zbiegła iskra chyża.
Ni się od wstęgi perła odrywała;
Z bieli jarzącej swój ognik wyłoni
I jak za płytą alabastru pała.
Potem się ku mnie jak Anchiz przykłoni,
Wedle powieści poety, tą chwilą,
Gdy syna ujrzał na Elizjum błoni.
„O ty, krwi moja, obsypana tylą
Łask Bożych, komuż tak szczęśnie jak tobie
Po dwakroć wrota niebios się odchylą?"
Tak rzekła światłość. Więc w jasnej osobie
Wzrok utkwię i znów pani mojej lice
Podziwiam; dwojgiem kras swój zachwyt zdobię.
Takim uśmiechem grały jej źrenice,
Żem się swoimi zdał zapadać do dna
Po łask i rajów ostatnie granice.
W słuchaniu słodka, w widzeniu pogodna
Postać zaczęła mówić dziwne rzeczy:
Ich sensu moja myśl była niewłodna.
Nie przeto, by duch tajność miał na pieczy,
Ale że nabył przez swe wniebowzięcie
Znamion szczytniej szych nad umysł człowieczy.
Lecz gdy gorącej miłości napięcie
Tak odtężało, że tajników zjawa
Zdołała w moje utrafić pojęcie,
Pierwsze, co mi się wyrozumieć dawa,
Było: „Sławię cię, Trójjedną Istotę,
Żeś była dla mej krwi taka łaskawa".
A dalej: „Słodką i dawną tęsknotę,
Wyrosłą z wróżby zapisanej w księdze,
Kędy konieczność nie chybia na jotę,
Koisz, przechodząc za jasne wrzeciędze
Bytów niebiańskich, dzięki tej, co z twego
Świata wyniosła cię nad ludzką nędzę.
Ty wiesz, że ku mnie myśli twoje biegą
Odbite z Boga i obraz zeń wstaje
Twych chęci, jako cyfr szereg z jednego.
Nie pytasz zatem, ktom ja, przecz się zdaję
Płonąć jasnością czerwieńszych korali
Niż inne duchy zdobiące te raje.
I wiesz prawdziwie, bo wielcy i mali
Tych nieb sąjedno odbiciem zwierciadła,
Gdzie ledwie błyśnie ich myśl, już się pali.
Lecz aby miłość, która mną owładła
I ma wnet moją tęsknotę uzdrowić
Za twą osobą, w pełni cię posiadła,
Szczerze, wesoło, umie śpiesz wysłowić,
Jaka się w tobie myśl i chęć poczęła;
Wiedz, że gotowa już im jest odpowiedź".
Na Beatryczę spojrzałem; pojęła,
Nim rzekłem słowo; uśmiechu wymowa
Wraz prędkie skrzydła mym chęciom przypięła.
Potem zacząłem: „Odkąd Pierwsza owa
Równość wam błyska, wszak się w was kochania
I wiedzy zdolność stała jednakowa?
Bowiem je Słońce grzeje i rozstania
Ciepłem i światłem w takiej równej mierze,
Iż między nimi nie ma stopniowania.
Za to chęć, a moc w naszej ziemskiej sferze,
Z powodów, które poznali niebianie,
Mają w swych skrzydłach różnej mocy pierze.
W tym ja śmiertelny znajduję się stanie,
Przeto jedynie sercem niosę do cię
Za twój ojcowski afekt dziękowanie.
Topazie żywy, który w tym klejnocie
Niezrównanymi blaskami wykwitasz,
Mów mi, jak zwałeś się w ziemskim żywocie?"
„Szczepie mój miły, że tu wnet zawitasz,
Czekałem. Jam jest twego rodu korzeń —
Tak począł mówić niebieski dygnitarz. —
Ten, który żyjąc śród padolnych stworzeń,
Dał ci nazwisko i sto lat z okładem
Już błądzi w pierwszym kręgu upokorzeń,
Był synem moim, a twoim pradziadem;
Słuszna, żebyś mu w tej ciężkiej przygodzie
Modłami rajski wypraszał dyjadem.
Florencja w starym mieszcząca się grodzie,
Skąd jej jak dzisiaj wydzwaniały wieże,
Podówczas żyła w skromności i zgodzie.
Nie były modne kosztowne odzieże,
Manele, wieńce, trzewiczki i pasy:
Jeszcze je liczka zaćmiewały świeże.
Córka, rodząc się, rodzica nie straszy,
Że wyjdzie za mąż, nim doczeka pory;
Zamiast posagu wystarczało krasy.
Nie stały pustką pałace i dwory
Ani był znany kunszt Sardanapala,
Który znieprawia małżeńskie komory.
I nie prześcigał jeszcze Montemala
Uccellatoio, a nie tak upadła
Roma, jak on się upadkiem pokala.
Szlachta, jak Berti, pas rzemienny kładła
Z kościaną sprzączką; niewiasty wstawały
Z nieubieloną twarzą od zwierciadła.
Nerli, Vecchietti w proste samodziały
Chodzili strojni; żony, u wrzeciona
Siedząc, z kądzieli nitki wysnuwały.
Szczęsna z nich każda, że w ojczyźnie skona
Lub że od męża, samotna w izdebce,
Dla dziewek z Francji nie będzie rzucona.
Inna, bywało, ślęczy przy kolebce
I ową gwarą właściwą dziecinie,
Kołysząc, słowa pieszczotliwe szepce.
Ta u przęślicy długą nitkę winie,
Snując powieści, tak wieczór ulata,
O Troi, Rzymie, fiezolskiej dziedzinie.
Tak trudno było spotkać w owe lata
Cianghellę albo Lapa Saltarella,
Jak dziś Kornelę albo Cyncynata.
Do tej siedziby miru i wesela,
Do tego cnego, wiernego narodu
Powołała mię na obywatela
Maria, od matki mej w bólach porodu
Wzywana; imię i chrztu szatę nową
Brałem w kościele chrzcielnym twego grodu.
Bracia się moi Elizeusz zową
I Moront; żony ojczyzna nad Padem;
Po niej wywodzisz swą nazwę rodową.
Potem chadzałem z cesarzem Konradem;
On mię pasować raczył na rycerza,
Tak za mą prawą służbę był mi raden.
Lud wojowałem, co święte wybrzeża
Fałszywą wiarą plugawi, w zdobyczy
Zabrane z winy niecnego pasterza.
A potem byłem od szkaradnej dziczy
Zbawion żywota, który w mętnym zdroju
Da czerpać duszom ułudnej zdobyczy,
I z męki wszedłem do niebios pokoju".