Boska komedia - Czyściec - Pieśń VII

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Trzej poeci obserwują dolinę, w której pokutują dusze książąt i władców; przebywają tam: cesarz Rudolf, król czeski Ottokar II, król Francji Filip III, król Nawarry Henryk I, władca Aragonii i Sycylii Piotr III, Alfons Aragoński, Karil I Andegaweński, król angielski Henryk III i markiz Guglielmo VII z Monferrato.



Gdy powtórzyli zacni dwaj rodacy
Ramion ujęcia i krzyki radości,
Sordel się cofnął i rzekł: „Któż wy tacy?"

„Zanim posłano ku tej wysokości
Dusze, co bożej godne są gościny,
Oktawian pogrześć kazał moje kości.

Jestem Wergiliusz; nie z innej przyczyny
Jak tej, że była mi nie znana wiara,
Straciłem niebo" — rzekł Wódz mój jedyny.

Jak kiedy kto rzecz rozpoznać się stara,
Co go zaskoczy nieoczekiwana,
Wierzy, nie wierzy, mówiąc: „Sen czy mara?" —

Tak on przystanął i jak rab do pana,
Oczy powieką zakryte nieśmiało
Spuszczając, giął się ująć za kolana.

„O czci Latynów, w której się poznało,
Ile to nasza zacna mowa zdoła;
Ojczyzny mojej nieśmiertelna chwało,

Czy cię zasługa, czy Łaska tu woła?
Godny-m li słyszeć twojej mowy brzmienie,
Powiedz: czy z piekieł i z którego koła?"

„Przez wszystkie kraju boleści pierścienie —
Odrzekł — przeszedłem, zanim tu przybyłem;
Moc mię niebieska przez te pchnęła cienie.

Nie iżbym czynił, lecz że nie czyniłem,
Słońca-m nie ujrzał, co dla ciebie wstanie,
A które ja sam za późno odkryłem.

Są niżej smutne ciemnością otchłanie,
Choć nie męczarnią smutne, gdzie lamenty
Brzmią nie jak jęki, ale jak wzdychanie.

Tam z niewinnymi mieszkam pacholęty;
Zęby je śmierci stargały o czasie,
Gdy z nich grzech ludzki był jeszcze nie zdjęty.

Tam mieszkam z tymi, co nie wzięli na się
Trójcy cnót świętych, ale inne znali
I bez obłudy chodzili w ich krasie.

Ty, jeśli drogę wiesz i wolno-ć dalej
Iść z nami, pomóż, byśmy stopą żwawą
Do istotnego czyśćca się dostali".

Rzekł: „Wszystką chodzić wolno nam dzierżawą:
Po góry stoku i po jej obwodzie;
Wodzem posłużę wam, dokąd mi prawo.

Ale już oto słońce jest w zachodzie,
A próżno kusić tej drogi o zmroku,
Więc trzeba radzić o dobrej gospodzie.

W prawo tu dusze mieszkają na boku:
Jeżeli pragniesz, do nich zaprowadzę;
Uciechy pewnie zaznasz z ich widoku".

„Jak to — Mistrz pytał — gdyby ktoś, odwadze
Zwierzywszy stopy, chciał wyjść z tych bezdroży,
Będzie wstrzymany lub sam straci władzę?"

Więc Sordel palcem w piasku znak wydroży:
„Patrz, za tę linię ni jednego cala
Nie zrobisz, ledwie słońce się ułoży.

Nie inna siła przytrzyma cię z dala,
Jeno mrok, który twe stopy uplące;
On tutaj wolę niemocą zniewala.

Wolno by było jeno zejść ku łące
Lub wokół góry błąkać się aż do dnia,
Póki nie wyjrzy za horyzont słońce".

Więc Wódz, dziwiąc się: „Niechże nas przewodnia
Ręka twa dzierży i wiedzie do stołu,
Gdzie taka radość czeka na przychodnia".

Postąpiliśmy kęs drogi pospołu,
Gdym zauważył, że była włamana
Góra na sposób ziemskiego wądołu.

„Tam pójdziem — rzekł cień — kędy góry ściana
Stworzyła z siebie łono, łukiem wgięta,
I tam nowego będziem czekać rana".

Ponad wądołem poszła ścieżka kręta
I ta nas wiodła, kędy ku pościeli
Traw na dolinie krawędź biegła ścięta.

Purpura, złoto, srebro, czystość bieli,
Indyjskie drewna światlejsze od zorzy
I szmaragd, kiedy po brzegu odstrzeli,

Do tej doliny przyrównane bożej,
Pobledną nim się żadne z nich obroni,
Jako że mniejsze przed większym się korzy.

Nie same barwy lśnią na onej błoni:
Zapach mię doszedł, w którym się kojarzy
Tysiąc nieznanych, nieujętych woni.

Salve Regina z kwietnych wirydarzy,
Siedząc, śpiewała garść błogosławiona:
Dopiero teraz dostrzec mogłem twarzy.

„Nim się ugnieździ słonecznego łona
Rąbek — tak Sordel odezwał się ninie —
Nie kłóćmy wczasów śpiewaczego grona.

Stąd wam ruch żaden ani gest nie zginie.
I lepiej wszystkich poznacie z daleka
Niżeli stojąc tuż blisko w kotlinie.

Ten, co najwyżej siedzi, z twarzą człeka,
Który się czuje opieszalstwa winny
I końca pieśni z niemą wargą czeka,

To cesarz Rudolf, co żmudził bezczynny,
Mogąc Italię ratować w złym kresie;
Dziś chorą leczyć próżno chce kto inny.

Ten, w czyją patrząc twarz, pocieszyć chce się,
Panował w kraju onej wody, co ją
Wełtawa w Elbę, Elba w morze niesie —

Ottokar: ten ci miał pieluchę swoją
Lepszą niż Wacław słuszny wiek brodaty,
Gdy go rozpusta i lenistwo poją.

Ów krótkonosy, co się trzyma szaty
Tego, który mu posłuchu nie broni,
Zginął w ucieczce, hańbiąc lilii kwiaty.

Patrz, jak się kaja i w pierś pięścią dzwoni;
Tamten westchnieniom ustać nie pozwoli,
Wezgłowie licu uczyniwszy z dłoni.

To ojciec i teść francuskiej niedoli;
Owo występne i pełne brzydoty
Życie tu jeszcze gryzie ich i boli.

Ów gruboczłonki, co zgodnymi nuty
Z tym męskonosym śle pieśń po dolinie,
Opasywał się sznurem wszelkiej cnoty.

I gdyby po nim zdano tron chłopczynie,
Który tam siedzi za jego plecyma,
Dzielność by przeszła z naczynia w naczynie.

Wreszcie dziedziców tej zacności nie ma:
Frydryk z Jakubem wzięli w spadku trony,
Lecz schedy, jak ta, żaden nie otrzyma.

Jako w konaru latorośli płonej,
Cnota się ojca w synach nie utrwala:
Ów, co udziela jej, chce być proszony.

Przygana moja dotyczy nosala
I Piotra, co z nim głosem zgodnym śpiewa:
Pulia się na nich z Prowancją użala.

Nasienie tyle gorsze jest od drzewa,
Ile Margoty mąż lub Beatryczy
Mniej niż Konstancyn czci na żonę zlewa.

Patrzcie, z innymi jak siedzieć nie życzy
Henryk angielski, król pełen prostoty;
Zacniejsze pędy jego konar liczy.

Tego, co niżej siedząc wzrok w namioty
Wbił nieba, grabią Wilhelmem wprzód zwano;
Przezeń to mściwej Aleksandrii roty

Nad Monferratem się pastwią i Kaną".

Czytaj dalej: 42. Boska komedia - Czyściec - Pieśń VIII - Dante Alighieri