Boska komedia - Czyściec - Pieśń XII

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Idąc w dal­szym cią­gu pierw­szym ta­ra­sem czyść­ca, po­eci ob­ser­wu­ją wy­rzeź­bio­ne na mar­mu­ro­wej dro­dze przy­kła­dy uka­ra­nej py­chy. U pro­gu scho­dów na dru­gi ta­ras Anioł ście­ra z czo­ła Dan­te­go pierw­sze "P", znak py­chy, i po­eci wcho­dzą na dru­gi ta­ras.



Jako pod jarz­mem woły cho­dzą w pa­rze,
Tak póki Mistrz mój po­zwa­lał ła­ska­wy,
Jam szedł przy owej ob­cią­żo­nej ma­rze.

Lecz gdy za­wo­łał: „Rzuć go i bądź żwa­wy;
Tu każ­dy musi i ża­glem, i wio­słem,
O ile umie, po­pę­dzać swej nawy!"

Czo­ło do iścia go­to­wy pod­nio­słem,
Jeno że te­raz po­kor­niej szy w du­chu,
Do mej po­sta­wy my­ślą nie do­ro­słem.

Ru­szy­łem, za­wsze sko­ry do po­słu­chu;
A kto by spoj­rzał na nas w onej po­rze,
Lek­kość by na­szą zgadł po sa­mym ru­chu.

On rzekł: „W dół spoj­rzyj, byś oba­czył łoże
Stóp swo­ich i ślad na ścież­ce wy­ry­ty;
To-ć do ulże­nia dro­gi do­po­mo­że".

Jak wy­kwi­ta­ją z gro­bow­co­wej pły­ty
Rzeź­bio­ne rysy pod prze­chod­nia nogą,
Po­ucza­ją­ce, kto w mo­gi­le skry­ty:

Stąd czę­sto oczy łez wstrzy­mać nie mogą,
Gdy czu­łą du­szę wspo­mnie­nie opę­ta,
Któ­re li­to­śnych jeno jest ostro­gą —

Ta­kie u stóp mych kwi­tły or­na­men­ta,
Jeno cud­niej­sze, dzie­ło wszech­u­czo­nej
Dło­ni, gdzie ta­ras two­rzy góra ścię­ta.

Wi­dzia­łem tego, co był prze­zna­czo­ny
Nad wszyst­kie nie­bios two­ry ja­śnieć chwa­łą,
Jak pa­dał z nie­ba, pio­ru­nem ra­żo­ny.

Obok nie­bie­ską prze­wier­co­ne strza­łą
Cię­ży­ło, góry za­le­gł­szy po­sa­dę,
Bria­reu­so­we śmier­cią skrze­płe cia­ło.

Wi­dzę Tym­bre­ja, Mar­sa i Pal­la­dę,
Jak zbroj­ni, z oj­cem swo­im sto­jąc w pa­rze,
Mie­rzą oczy­ma po­bi­tą gro­ma­dę.

U stóp swej wie­ży Nem­rod się uka­że:
Wzrok po­mie­sza­ny zwra­ca ku dru­ży­nie,
Co z nim grze­szy­ła py­chą w Sen­na­arze.

I twój, bo­le­sna Nio­be, przez bo­gi­nię
Ska­ra­na w dzie­ciach, co je boga cio­sy
Po­bi­ły, ob­raz wi­dzę na dro­ży­nie.

I Sau­la, jak padł na Gel­boj­skie wrzo­sy,
Prze­bi­ty mie­czem wła­snym bo­le­ści­wie,
Co nie za­zna­ły wię­cej dżdżu ni rosy.

To­bie, sza­lo­na Arach­no, się dzi­wię:
Jak to w pa­ją­ka twa po­stać się ła­mie,
W źle uprzę­dzio­nym za­snu­ta przę­dzi­wie.

Już twój nie stra­szy wi­dok, Ro­bo­amie,
Kie­dy na wo­zie swym grodz­ki­mi wro­ty
Ucie­kasz, nim cię mści­we się­gnie ra­mię.

Uka­zy­wa­ły su­ro­we ro­bo­ty,
Jak to Al­me­on czer­wo­ny­mi soki
Mat­ce wy­pła­cał nie­szczę­sne bły­sko­ty;

Uka­zy­wa­ły, jak lecą otro­ki
Sen­na­che­ry­ba i, we­wnątrz świąt­ni­ce
Za­biw­szy, ojca po­rzu­ca­ją zwło­ki.

Uka­zy­wa­ły nę­dzę i krwa­wi­cę,
Jaką Cy­ru­sa da­rzy­ła Ta­mi­ri,
Mó­wiąc: „Krwi pra­gniesz, niech­że cię na­sy­cę".

Uka­zy­wa­ły, jak pierz­chły As­sy­ry
Po śmier­ci wo­dza swe­go, Ho­lo­fer­na,
A tru­pów za­legł stos na zie­mi szczy­rej.

W pro­chu przede mną le­ża­ła mi­zer­na
Tro­ja; o Ilion, w jak smut­nej po­ku­cie
Wy­ra­zi­ła cię ta sztu­ka mi­ster­na!

Któ­ryż ar­ty­sta w pędz­lu albo dłu­cie
Tak od­dał kształ­ty i ru­chy, że nie­mi
Po­dziw się wra­żał w pa­trzą­ce­go czu­cie?

Żyw zdał się ży­wym, a mar­twi mar­twe­mi;
Nie wi­dział le­piej, kto by wi­dział jawę,
Niż ja, tam idąc z oczy­ma ku zie­mi.

Pusz­cie się, strosz­cie wy­nio­słą po­sta­wę,
Sy­no­wie Ewy! Nie schy­laj­cie czo­ła,
Żeby oba­czyć swe ścież­ki nie­pra­we!...

Ju­że­śmy da­lej obe­szli do­ko­ła
Góry i to­rem słoń­ca wię­cej znacz­nie,
Niż za­prząt­nię­ty duch oce­nić zdo­ła,

Gdy on, co na­przód wciąż po­zie­rał bacz­nie,
Po­wia­da do mnie: „Nie po­chy­laj lica;
W za­du­mę wpa­dać te­raz nie­opatrz­nie.

Spójrz, oto Anioł Boży cię za­szczy­ca
Swym na­wie­dze­niem; spójrz, oto ze stra­ży
Dnia ustę­pu­je szó­sta słu­żeb­ni­ca.

Sza­cu­nek okaż i w ge­ście, i w twa­rzy,
By wiódł nas chęt­nie ku szczę­snym gro­ma­dom;
Dzień dru­gi, jak ten, wię­cej się nie zda­rzy".

Już tak przy­wy­kłem mego Mi­strza ra­dom
Po­pę­dza­ją­cym krok mój opie­sza­ły,
Że go słu­cha­łem, ce­lów jego świa­dom.

Anioł szedł ku nam w sza­cie śnież­no­bia­łej,
Do­rod­ny kształ­tem i twa­rzą, na któ­rej,
Zda się, ju­trzen­ki ran­nej bla­ski drża­ły:

Roz­ło­żył ręce, po­tem po­wiał pió­ry:
„Tu scho­dy — wo­łał, uka­zu­jąc w ścia­nie
Rysę — tą dro­gą wstąp­cie w głąb góry".

Nie wszyst­kich ta­kie za­chę­ca we­zwa­nie.
O człe­cze, na lot stwo­rzo­ny wy­so­ki,
Przecz cię z nóg ści­na lek­kie wia­tru wia­nie?

Wtem do pęk­nię­tej po­wiódł nas opo­ki;
Po­dmu­chem skrzy­deł wio­nął mi u czo­ła,
Po czym po­zwo­lił wstę­po­wać bez zwło­ki.

Jako na wzgó­rzu, sie­dzi­bie ko­ścio­ła,
Wzwyż gro­du, mą­dre gdzie sie­dzą mi­ni­stry,
Nad mo­stem, co się Ru­ba­kon­tem woła,

Po pra­wej stro­nie stok się gła­dzi by­stry
Sze­re­giem scho­dów ku­tych w onym cze­sie,
Gdy pew­ne były szal­ki i re­gi­stry —

Tak się ła­go­dzi stro­mość, co w ocie­sie
Wtó­re­go krę­gu pra­wie w pion się kło­ni,
Choć w cia­snej szyi skał tyka, kto pnie się.

Le­d­wo że w górę wy­ru­szy­my po niej:
„Bło­go­sła­wio­ny jest du­chem ubo­gi". —
Głos ja­kiś dźwię­kiem nad­ludz­kim za­dzwo­ni.

O, ileż mil­szy wstęp na raj­skie pro­gi!
Tu się wstę­pu­je z pie­śnią, jak na gody,
Gdy tam do pie­kieł śród ję­ków i trwo­gi.

Tak my na świę­te wspi­na­li się scho­dy,
A jam się so­bie zdał tak lek­ki, że mię
Chód nie utru­dzał jak w ni­zi­nach przó­dy.

„Ja­kie to — py­tam — ze mnie spa­dło brze­mię,
Że znów me człon­ki sobą lek­ko wład­ną
I że bez tru­du pra­wie dep­cę zie­mię?"

On rzekł: „Gdy resz­ta »P«, któ­re już blad­ną,
Lecz za­wsze świe­cą w swej hań­bią­cej ce­sze,
Jako to pierw­sze, do resz­ty prze­pad­ną,

Ta­kie pra­gnie­nie w twych sto­pach się skrze­sze,
Że już nie tyl­ko tru­du nie uzna­ją,
Lecz dą­żyć będą do szczy­tu w ucie­sze".

Więc sze­dłem, jak ci, co w gło­wie dźwi­ga­ją
Myśl ja­kąś, a przyjść nie umie­ją do niej,
Jeno coś z cu­dzych zna­ków prze­czu­wa­ją.

Aż do po­mo­cy za­we­zwaw­szy dło­ni,
Znaj­dą, w co tra­fić nie umie­li zgo­ła
I cze­go wzrok im do­my­ślać się bro­ni.

Pa­lec pra­wi­cy ścią­gną­łem do czo­ła:
Sześć tyl­ko li­ter wy­ma­ca­łem z ce­chy
Wy­ry­tej dło­nią Klucz­ni­ka Anio­ła...

Wódz, po­glą­da­jąc, twarz stro­ił w uśmie­chy.

Czy­taj da­lej: 47. Boska komedia - Czyściec - Pieśń XIII – Dante Alighieri