Boska komedia - Czyściec - Pieśń X

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Na pierwszym tarasie czyśćca, ozdobionym rzeźbami przedstawiającymi przykłady pokory, poeci spotykają dusze ludzi pysznych, którzy suną przygięci do ziemi wielkimi ciężarami. Wśród przykładów pokory poeta wymienia cesarza Trajana, Matkę Boską i Dawida.



Gdyśmy przebyli onej bramy progi,
Którą na częste skazywa zastoje
Chuć, co prostymi mieni krzywe drogi,

Ze szczękiem za mną zapadły podwoje;
Gdybym się jeno obejrzał, ażali
Byłbym okupić zdołał winę moję?

Po wyłupanym źlebie-śmy stąpali,
Którego ściany gięły się w łuczyste
Linie, na sposób rozbujałej fali.

„Wielkiej tu sztuki potrzeba zaiste
Powiada Wódz mój. — Postępujmyż bacznie,
Dłońmi się w ściany wpierając faliste".

To naszą drogę opóźniało znacznie,
Tak że wprzód księżyc idący po niebie
Rąbkiem w łożysko swe chylić się zacznie,

Nim-eśmy krawędź naszli w onym żlebie.
Wyszedłszy wreszcie na otwarte pole,
Tam gdzie stok góry umyka sam w siebie,

Obaj zbłąkani, ja cały w mozole —
Przystanęliśmy na jakiejś płaszczyźnie,
Pustszej niżeli stepowe podole.

Przestrzeń, od miejsca, gdzie szlak w dół się śliźnie,
Potąd, gdzie góra wspina się wysoka,
Równała trzykroć słusznemu mężczyźnie.

Ile zbiec mogło skrzydło mego oka,
Czym w lewo spojrzał, czy na prawo zasię,
Z obu stron droga szła równo szeroka.

Jeszczem nie zrobił kroku w onym czasie,
Kiedym obaczył, że okólne mury,
Co nieprzystępnym pionem po tarasie

Biegły, białymi błyszczały marmury,
Pokryte rzeźbą, co nie w Poliklecie,
Lecz by zbudziła zazdrość u natury.

Anioł, co ziemi zniósł w bożym dekrecie
Mir łzami wieków żądany tęskliwie
I otwarł niebo bronne w dawnym lecie,

W oczach się naszych jawił, tak prawdziwie
Ruch umilony mając i postawę,
Że się nam wydał istotą, co żywie.

Przysiągłby człowiek, że wymawiał: „Ave!"
A tuż Niewiasta, co nam grzesznym chowa
Miłości Bożej rozwartą dzierżawę.

W geście jej skromnym odbiły się słowa:
„Otom ja Twoja służebnica, Panie!" —
Jakby je pieczęć odbiła woskowa.

„Inne tu dziwy dokoła; spójrz na nie!" —
Mówił Mistrz słodki, z którym szedłem razem
Z boku, który zwą serdecznym ziemianie.

Więc się zwróciwszy twarzą, za obrazem
Maryji ujrzę po prawym ramieniu,
Gdzie szedł ten, co był moim drogowskazem,

Inną historię wykutą w kamieniu;
Obszedłem Mistrza, aby należycie
Uwagę podać nowemu widzeniu.

Były wycięte w marmurowej płycie
Wóz, woły, skrzynia ze świętego drzewa,
Która urzędu karci nadużycie.

Przed nią tłum ludu: a ten się ozewa
Siedmioma chóry, aż słuch, brany w sidło,
To mówił: „Śpiewa", to znowu: „Nie śpiewa".

Równie misternie było tam kadzidło
Wyobrażone, że w tejże godzinie
Wzrok mówił: „Jawa", a zaś węch: „Mamidło".

W pląsach wyprzedzał poświęconą skrzynię
Korny psalmista, skacząc jak pacholę,
Więcej niźli król i mniej w takim czynie.

Na górnym ganku widziałem Mikolę,
Jak w pałacowe patrzała podwórze
Z wzgardą na ustach i chmurą na czole.

Stamtąd podszedłem ku innej figurze,
Co za postacią Mikoli bielała,
Wyobrażona dłutem na marmurze,

Gdzie wyrzeźbiona była wielka chwała
Księcia, którego cnota zawołana
W szczytnym zwycięstwie Grzegorzowym pała.

Rozumiem tutaj cesarza Trajana:
Za uzdę konia wdoweńka się chwyta,
W geście bolesna, w oczach zapłakana;

Dokoła tłoczy się rycerzów świta,
A chmara orłów złotych ponad pole
Wieje, na wiatry skrzydłami rozwita.

Tedy biedactwo stoi w onym kole,
Prosząc: „O panie, pomścij mi się syna,
Co go zabili na matki niedolę!"

Zaś on jej na to: „Niewczesna godzina;
Czekaj, aż wrócę". „Panie — wdowa rzecze
Jak człek, w którym się boleść dopomina: —

A gdy nie wrócisz?" „Kto po mnie oblecze
Płaszcz, ten uczyni". „Po innym nie tuszę,
Jeżeli ciebie ma nędza nie piecze".

Więc on jej na to: „Bądźże mi w otusze;
Zanim odjadę, dotrzymam ci słowa:
Litość i prawo wypełnią, co słusze".

On, dla którego żadna rzecz nie nowa,
Rzeźbił te oczom mym wymowne twory,
A dziwne, bo ich kunszt ziemski nie kowa.

Podczas gdym patrzał z lubością na wzory —
Tym droższe, ile że mistrz nad rzeźbiarze
Był ich kowaczem — niezmiernej pokory,

Wódz szepnął do mnie: „Oto po wiszarze
Widzę wlokącą się ku nam gromadę:
Ta na próg wyższy drogę nam ukaże".

Ja oczy, każdy wypatrywać rade
Cud, kędy jeno nowością się wdzięczy,
Na twarzy Mistrza pytający kładę.

Proszę, słuchaczu, niech cię nie odstręczy
Od zacnej skruchy pokutne narzędzie,
Jakim tam Pan Bóg kających się dręczy;

Kształtu katuszy nie miej ty na względzie.
Myśl o korzyściach; choć i kaźń ugodzi,
Trwać dłużej, niźli po dni kres, nie będzie.

Tu ja krzyknąłem: „Mistrzu, kto nadchodzi?
Spostrzegam twory z dziwacznymi godły:
Dobrze-li widzę? Wzrok-li mię zawodzi?"

A on tak do mnie: „Karą ciężkiej modły
Ich wiotka postać do ziemi nagięta;
Już się też na nich moje oczy zwiodły.

Ale spójrz bystro i niech wzrok rozpęta
Kształty spod głazów widne; patrzaj na nie:
Słuchaj, jak ciężko jęczą niebożęta".

O ubożuchni, pyszni chrześcijanie,
Co, na duchowe zaślepienie chorzy,
We wstecznych krokach macie zaufanie!

Nie wiecie, żeśmy to robak, co tworzy
Dopiero z siebie rajskiego motyla,
Bez osłon na sąd lecącego Boży?

Czemu się duch wasz kokoszy do tyla,
Na kształt gąsienic nieuzupełnieni
Robacy, w których byt się nie dosila?...

Jak podtrzymując dach lub pułap sieni,
Z kolanem w piersi, kamienni siłacze
Gną się ciężarem gzymsu przytłoczeni,

Skąd patrzącemu serce się rozpłacze
Przed złudą prawdy, tak ci przełamani
Chylą się; zadrżę, kiedy to obaczę.

I gną się duchy w bolesnej kompanii
W miarę wielkości brzemienia na grzbiecie,
Ten, co pod głazem giął się najpoddaniej,

Zdał się narzekać: „Omal, a przygniecie!"

Czytaj dalej: 45. Boska komedia - Czyściec - Pieśń XI - Dante Alighieri