Na murach grodu Disa ukazują się trzy Furie, które starają sie odstraszyć poetów; wkrótce jednak zjawia się Anioł, otwiera bramę grodu i wędrowcy wchodzą do szóstego kręgu. Tutaj cierpią zamknięci w grobach heretycy.
Gdy ujrzał Wódz mój, że z jego kłopotem
Na twarz mi wpełzła blada bezotucha,
Śmiałość na lica przywołał z powrotem.
Stanął i czekał, jak człowiek, co słucha,
Bo najbystrzejszy wzrok tam nie przebrodzi
Z dymu i mgławic czarnego wańtucha.
„Ten nowy szkopuł zwalczyć nam się godzi —
Szepnął — a gdy nie... czekać zmiłowania;
Jakże mi dłuży się, że nie nadchodzi!"
Snadniem ja dostrzegł, że początek zdania
Myśl doufniejszą, niźli reszta, mieści,
Tak że z nich razem sprzeczność się wyłania.
Toteż strach na mnie padł od nowej wieści;
Ze strzępów mowy, niepewny, co znaczą,
Możem dobywał nazbyt groźnej treści.
„Zstąpili w smutną tę jamę ślimaczą
Kto z duchów, które pierwszy stopień winy
Pragnieniem nieba beznadziejnym płaczą?"
Tak pytam, a Wódz: „Śród naszej drużyny
Niewielu tylko wolność otrzymało
Deptać te oto podziemne ścieżyny.
Raz ja tę podróż odprawiłem całą,
Gdy prośbą dzikiej Erykto zaklęty,
Co była zdolna wskrzeszać trupie ciało,
Wnet potem, kiedym zzuł doczesne szczęty,
Wstąpiwszy tutaj, zabrałem tajemnie
Ducha, co w kręgu Judy był zamknięty.
To są najgłębsze, najczarniejsze ciemnie,
Najdalsze nieba, gdzie trwa źródło ruchu;
Dobrze znam drogę, miejże ufność we mnie.
Ten staw okropny, siedziba zaduchu,
Twierdzę boleści dzierży pośród fali:
Teraz tam wkroczym z wielkim gniewem w duchu".
Już nie pamiętam, co powiadał dalej;
Wszystką uwagę ściągnąłem do góry,
Ku szczytom wieży, co się krwawo pali
I gdzie od razu nad pąsowe mury
Trzy krwawe Furie wyrosły pospołu:
Kobiece kształty miały i postury,
Zielenią gadów opasane w połu;
Z żmij i padalców ukręcone bicze
Za włos pokładły surowemu czołu.
A on, co znał już obrzydłe oblicze
Służebnic pani wieczystego jęku,
„Patrz — wołał — oto Erynie zbrodnicze.
Oto Megera, ta po lewym ręku;
W prawo Alekto wyje; Tyzyfony
Kształt w środku widzisz". Zmilkł i stał bez dźwięku.
Spojrzę, pierś sobie drą własnymi szpony
I w dłonie klaszczą, i jęczą; ja cały
Drżę, do Poety boku przytulony.
„Bywaj, Meduza! Zmień go w kawał skały! —
Przegięte ku mnie wołają diablice. —
My Tezeusza niegdyś ugłaskały!"
„Obróć się prędko, zakryj dłońmi lice,
Niechbyś się dostał na oczy Gorgonie,
Już nie ujrzałyby dnia twe źrenice".
Twarzą mię zwrócił ku przeciwnej stronie
I na mych oczach, pełen nieufania,
Jeszcze położył swoje własne dłonie.
O wy, jasnego zdolni rozeznania!
Patrzcie nauki, która z osłoniętej
Niezwykle mowy tajną myśl wyłania...
A już się zbliżał przez brudne odmęty
Szum, od którego dwa brzegi dygocą:
Przerażające jakoweś tętenty.
Tak wyzwolone sprzecznych prądów mocą
Tłuką się wiatry po lasu rubieży,
Szarpią konary, z pniami się szamocą,
Rwą i unoszą kwiat; a po grabieży
Dumnie odchodzą w kurzawy obłoku,
Pędząc przed sobą trzody i pasterzy.
Z oczu mi dłonie zdjął. „Teraz moc wzroku —
Rzekł — wytęż, gdzie mgła po fali się wije
Gryząca, zgęsła w oparów natoku".
Jak przed zjawieniem jadowitej żmije
Stado żab w wodzie nagle się rozprószy
I do dna tonie, i tam w grunt się ryje,
Tak więc tysiączne, skazane katuszy,
Zbiegły przed Jednym przerażone duchy,
Który po Styksie stąpał jak po suszy.
Z twarzy odganiał przygęsłe zaduchy,
Wionąc lewicą, ale zdał się zgoła
Nieutrudzony, jeno tymi ruchy.
Więc niebieskiego w nim zgadłem anioła;
Spojrzę na Mistrza, a on znak mi dawał,
Abym stał cicho i pochylił czoła.
O, jakżem pełnym wzgardy go poznawał...
Podszedł do bramy i dotknięciem wici
Otworzył; nikt mu przeszkodą nie stawał.
„Niebios wyrzutki, sromotą okryci —
Rzekł przestąpując próg okropnej parni —
Czym się ta krnąbrność w sercach waszych syci?!
Przecz owej Woli stawacie niekarni,
Której zamiarów żaden nie umorzy,
A tylko własnej powiększa męczarni?
Przecz się buntować konieczności bożej?
Próbował Cerber: ku wiecznej przestrodze
Kark ma i gardziel zdarte od obroży".
Rzekł i powracał po błotnistej drodze,
Na nas nie patrząc zgoła, z miną człeka,
Którego wcale inna troska głodze
Niźli o tego, co jej chciwie czeka;
A myśmy weszli skróś czarnego wzwodu,
Czując, że można nad nami opieka.
Już nam gwałt niczyj nie wzbraniał przechodu,
A ja, com ciekaw był przekroczyć progi
I poznać wreszcie treść krwawego grodu,
Wzrokiem zatoczę i widzę rozłogi
Po stronie lewej i po stronie prawej,
Pełne rozjęków i katuszy srogiej.
Jak w Arles, gdzie Rodan rozlewa żuławy,
Lub w Pola, gdzie wzdłuż Quarnera wybrzeży
Morze podmywa italskie dzierżawy,
Pole się groby kamiennymi jeży,
Tak tu grobowców sterczą nagie skały,
Lecz gorycz tamtych z tą niech się nie mierzy!
Pośrodku mogił płomienie pełzały;
Na skroś je żarka przejmowała spieka,
Większa niż wszelkie hutnicze upały.
Grobowców były uniesione wieka;
Przerażające szły z głębi lamenty,
Niby z nędznego na mękach człowieka.
Więc ja do Mistrza: „Kto ten lud zamknięty
I pochowany w granitowe leże,
Na taką rozpacz bolesną przeklęty?"
Na to on do mnie: „Tu cierpią kacerze
Wszelakiej sekty; z nimi naślednicy
Mnodzy; żadną ich liczbą nie przemierzę.
Równi z równymi legli; dla różnicy
Win w różnym stopniu żłoby trumien płoną".
Tutaj skręciwszy w prawo, wzdłuż ulicy
Męczeńskiej szliśmy, pod murów osłoną.
Przejdź do Pieśni X - Piekło