Wędrując ze swoim przewodnikiem pośród grobowców, Dante spotyka dwóch Florentczyków: Farinatę degli Uberti, który przepowiada mu wygnanie z Florencji, i Cavalcante Cavalcantiego.
Wąską ścieżyną, między miasta mury
Szliśmy a owe upalne katownie:
Mistrz mój na przedzie, a ja za nim wtóry.
„O szczytna Siło, co mię tak cudownie
Wodzisz po niecnej krainie nędzarzy —
Rzekę —jednegom ciekaw niewymownie:
Owy lud, co się wewnątrz grobów praży,
Możnaż oglądać? bowiem uchylone
Są wieka trumien, a nie widzę straży".
Na to Mistrz do mnie: „Zatrzasną się one,
Gdy z Jozafata dolin liczną zgrają
Przybędą duchy w ciała obleczone.
W tej okolicy swe cmentarze mają
Epikur i tych jego uczniów świta,
Co duszę wspólnie z ciałem zabijają.
Ale myśl, w twoim pytaniu spowita,
Wnet w jednej trumnie znajdzie rozwiązanie,
A za nią inna chęć przede mną skryta".
„Serca mojego nie zakrywam, Panie,
Gdy chcesz w nie wejrzeć; lecz milczeć się zdało,
Bo takie było twoje rozkazanie..."
„O Toskańczyku, który żywe ciało
Przez gród ogniowy niesiesz i tak cześnie
Przemawiasz, zostań tutaj chwilę małą.
Już mi twa gwara zdradziła, że nie śnię:
Snadź ciebie rodzi ta ziemia sławiona,
Której jam może zaciążył boleśnie".
Te słowa wyszły z krzemiennego łona
Grobu; toż większa trwoga na mnie padnie,
Do mego Wodza przytulam ramiona.
„Obróć się, co ci? — tak Mistrz mię zagadnie.
Patrz, Farinata wstał w niszy kamiennej:
Od głów po biodra obaczysz go snadnie".
Wzrokiem chwyciłem jego wzrok trumienny;
On wznosił piersi i czoło surowe,
Jakby miał piekło w pogardzie bezdennej.
Wtem ręce Wodza mego piorunowe
Pchnęły mię, kędy ten cień sterczał blady:
„Zwięzłą do niego — rzekł — obracaj mowę".
Gdy u grobowca stanąłem posady,
Popatrzał na mnie, a potem mi rzucił
Dumne pytanie: „Kto są twoje dziady?"
Ja, bym się z Mistrza przestrogą nie skłócił,
Co chciał, krótkimi wyznałem wyrazy;
Więc on brwi nieco ku górze obrócił
I mówił: „Chciwi byli mojej skazy,
Na ród mój wojnę od wieków zażegli,
Toż w polu pomstę z nich brałem dwa razy".
„Choć zwyciężeni, przecież się postrzegli —
Odparłem — wzięli zasię gród zabrany;
Twoi w tej sztuce byli mało biegli".
Wtem oczom moim wstał wyprostowany,
Widny po brodę, duch z bliskiej mogiły;
Myślę, że klęczał w swej trumnie kolany.
Jął się rozglądać, jakby jakiś miły
Gość miał mu z moją zjawić się osobą,
I nagle oczy mu się zasępiły.
Płacząc rzekł: „Skoro ku oślepłym grobom
Wielkoduszne cię wiedzie przyrodzenie,
Kędyż jest syn mój i czemu nie z tobą?"
„Nie własne tutaj pchnęło mnie zachcenie —
Rzekłem — tam stoi mąż, co mną się para:
Twój Gwido, rzkomo, miał go w małej cenie".
Zarówno słowa widma, jak i kara
Dosyć mi o nim powiedziały wieści,
Stąd przemawiałem świadom. A wtem mara
Powstała nagle i pełna boleści:
„Jak to: miał, mówisz? Czyżby już nie bawił
Na jasnym świecie, gdzie blask oczy pieści?"
A gdym go nie dość pośpiesznie odprawił,
Duch, rozumiejąc, że odpowiedź kryję,
Na wznak padł w trumnę i już się nie zjawił.
Tymczasem cień ów dostojny, na czyje
Skinienie-m czekał, postawy nie zmienia,
Bioder nie skręci, nie obróci szyje,
Lecz jakby kończył swego przemówienia:
„Że tego kunsztu nie znali w niedoli,
Bardziej dolega niż łoże z kamienia.
Zanim pięćdziesiąt razy twarz wykoli
Pani, co dzierży tu czasu rachubę,
Sam ty doświadczysz, jak ta sztuka boli.
A że powrócić masz na światło lube,
Mów: przecz nas lud ten ukazami smaga?
Czemu nastaje wciąż na naszą zgubę?"
Więc ja mu na to: „Rzeź i ta zniewaga,
Co Arbii dała fale rubinowe,
W zakonie naszym odwetu wymaga".
A on, westchnąwszy i zwiesiwszy głowę:
„Wszak nie sam byłem, kiedy was wyparto;
Nie wszedłbym z nimi bez przyczyny w zmowę.
Za to sam jeden, kiedy się zażarto
Zmienić Florencję w kupę rumowiska,
Broniłem miasta z przyłbicą otwartą".
„Niechajże plemię twoje mir odzyska! —
Rzekłem — a teraz rozwikłaj pętlicę,
Która mi władzę poznania zaciska.
Jak widzę, wzrok wasz sięga za granicę
Zdarzeń dziejących się w obecnej porze,
Lecz obecności zakryte wam lice..."
„Jak w dalowidztwie wzrok nasz dostrzec może
Jedynie tylko odsuniętych rzeczy,
Tyle nam Łaski daje Światło Boże;
Lecz bliskich lub już obecnych nam przeczy;
Toż póki z inąd wieści nie zaznamy,
Skryty przed nami jest wasz stan człowieczy.
Stąd łacno możesz wnieść, że postradamy
To świadomości dobro niewątpliwie,
Skoro przyszłości zatrzasną się bramy".
Więc ja mą winą cały się roztkliwię:
„Powiedzcie temu, co wpadł w trumnę z głazu:
Syn jego pośród żywych jeszcze żywie.
Żem odpowiedzi nie dał mu od razu,
To przeto, żem był w błędzie uwikłany,
Teraz mi widnym z twojego dokazu".
A wtem już Mistrza głosem przyzywany,
Spiesząc się, ducha poproszę goręcej,
By mię pouczył, kto z nim pogrzebany.
„Leżę tu — odparł — pośrodku tysięcy:
Ze mną Fryderyk drugi i kardynał,
I jeszcze... ale nie chcę mówić więcej".
Tu zapadł w trumnę; a jam iść poczynał
Ku prastaremu mojemu Wieszczowi
I ową przykrą wróżbę przypominał.
Ruszył; po małej chwili tak mi powie:
„Co to za troska, widzę, tobie cięży?"
Więc ja wyznałem, tusząc, że uzdrowi.
„Coś przeciw sobie słyszał, niech się stęży
W twojej pamięci! — tak Mędrzec mi każe; —
A teraz bacz tu! — i palec wypręży. —
Kiedy obaczysz blasków jasne zarze
Tej, której wdzięczny wzrok przegląda wszędy,
Ona ci drogę żywota ukaże".
W lewo zawrócił Mistrz mój i już tędy,
Mur porzuciwszy, ścieżką coraz głębiej
Szliśmy w dolinę, skąd wstrętnymi swędy
Aż ku nam ogień wewnętrzny się kłębi.
Przejdź do Pieśni XI - Piekło