Boska komedia - Piekło - Pieśń X

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Wę­dru­jąc ze swo­im prze­wod­ni­kiem po­śród gro­bow­ców, Dan­te spo­ty­ka dwóch Flo­rent­czy­ków: Fa­ri­na­tę de­gli Uber­ti, któ­ry prze­po­wia­da mu wy­gna­nie z Flo­ren­cji, i Ca­val­can­te Ca­val­can­tie­go.


Wą­ską ście­ży­ną, mię­dzy mia­sta mury
Szli­śmy a owe upal­ne ka­tow­nie:
Mistrz mój na prze­dzie, a ja za nim wtó­ry.
„O szczyt­na Siło, co mię tak cu­dow­nie
Wo­dzisz po nie­cnej kra­inie nę­dza­rzy —
Rze­kę —jed­ne­gom cie­kaw nie­wy­mow­nie:
Owy lud, co się we­wnątrz gro­bów pra­ży,
Moż­naż oglą­dać? bo­wiem uchy­lo­ne
Są wie­ka tru­mien, a nie wi­dzę stra­ży".
Na to Mistrz do mnie: „Za­trza­sną się one,
Gdy z Jo­za­fa­ta do­lin licz­ną zgra­ją
Przy­bę­dą du­chy w cia­ła ob­le­czo­ne.
W tej oko­li­cy swe cmen­ta­rze mają
Epi­kur i tych jego uczniów świ­ta,
Co du­szę wspól­nie z cia­łem za­bi­ja­ją.
Ale myśl, w two­im py­ta­niu spo­wi­ta,
Wnet w jed­nej trum­nie znaj­dzie roz­wią­za­nie,
A za nią inna chęć przede mną skry­ta".
„Ser­ca mo­je­go nie za­kry­wam, Pa­nie,
Gdy chcesz w nie wej­rzeć; lecz mil­czeć się zda­ło,
Bo ta­kie było two­je roz­ka­za­nie..."
„O To­skań­czy­ku, któ­ry żywe cia­ło
Przez gród ognio­wy nie­siesz i tak cze­śnie
Prze­ma­wiasz, zo­stań tu­taj chwi­lę małą.
Już mi twa gwa­ra zdra­dzi­ła, że nie śnię:
Snadź cie­bie ro­dzi ta zie­mia sła­wio­na,
Któ­rej jam może za­cią­żył bo­le­śnie".
Te sło­wa wy­szły z krze­mien­ne­go łona
Gro­bu; toż więk­sza trwo­ga na mnie pad­nie,
Do mego Wo­dza przy­tu­lam ra­mio­na.
„Ob­róć się, co ci? — tak Mistrz mię za­gad­nie.
Patrz, Fa­ri­na­ta wstał w ni­szy ka­mien­nej:
Od głów po bio­dra oba­czysz go snad­nie".
Wzro­kiem chwy­ci­łem jego wzrok tru­mien­ny;
On wzno­sił pier­si i czo­ło su­ro­we,
Jak­by miał pie­kło w po­gar­dzie bez­den­nej.
Wtem ręce Wo­dza mego pio­ru­no­we
Pchnę­ły mię, kędy ten cień ster­czał bla­dy:
„Zwię­złą do nie­go — rzekł — ob­ra­caj mowę".
Gdy u gro­bow­ca sta­ną­łem po­sa­dy,
Po­pa­trzał na mnie, a po­tem mi rzu­cił
Dum­ne py­ta­nie: „Kto są two­je dzia­dy?"
Ja, bym się z Mi­strza prze­stro­gą nie skłó­cił,
Co chciał, krót­ki­mi wy­zna­łem wy­ra­zy;
Więc on brwi nie­co ku gó­rze ob­ró­cił
I mó­wił: „Chci­wi byli mo­jej ska­zy,
Na ród mój woj­nę od wie­ków za­że­gli,
Toż w polu po­mstę z nich bra­łem dwa razy".
„Choć zwy­cię­że­ni, prze­cież się po­strze­gli —
Od­par­łem — wzię­li za­się gród za­bra­ny;
Twoi w tej sztu­ce byli mało bie­gli".
Wtem oczom moim wstał wy­pro­sto­wa­ny,
Wid­ny po bro­dę, duch z bli­skiej mo­gi­ły;
My­ślę, że klę­czał w swej trum­nie ko­la­ny.
Jął się roz­glą­dać, jak­by ja­kiś miły
Gość miał mu z moją zja­wić się oso­bą,
I na­gle oczy mu się za­sę­pi­ły.
Pła­cząc rzekł: „Sko­ro ku ośle­płym gro­bom
Wiel­ko­dusz­ne cię wie­dzie przy­ro­dze­nie,
Kę­dyż jest syn mój i cze­mu nie z tobą?"
„Nie wła­sne tu­taj pchnę­ło mnie za­chce­nie —
Rze­kłem — tam stoi mąż, co mną się para:
Twój Gwi­do, rzko­mo, miał go w ma­łej ce­nie".
Za­rów­no sło­wa wid­ma, jak i kara
Do­syć mi o nim po­wie­dzia­ły wie­ści,
Stąd prze­ma­wia­łem świa­dom. A wtem mara
Po­wsta­ła na­gle i peł­na bo­le­ści:
„Jak to: miał, mó­wisz? Czyż­by już nie ba­wił
Na ja­snym świe­cie, gdzie blask oczy pie­ści?"
A gdym go nie dość po­śpiesz­nie od­pra­wił,
Duch, ro­zu­mie­jąc, że od­po­wiedź kry­ję,
Na wznak padł w trum­nę i już się nie zja­wił.
Tym­cza­sem cień ów do­stoj­ny, na czy­je
Ski­nie­nie-m cze­kał, po­sta­wy nie zmie­nia,
Bio­der nie skrę­ci, nie ob­ró­ci szy­je,
Lecz jak­by koń­czył swe­go prze­mó­wie­nia:
„Że tego kunsz­tu nie zna­li w nie­do­li,
Bar­dziej do­le­ga niż łoże z ka­mie­nia.
Za­nim pięć­dzie­siąt razy twarz wy­ko­li
Pani, co dzier­ży tu cza­su ra­chu­bę,
Sam ty do­świad­czysz, jak ta sztu­ka boli.
A że po­wró­cić masz na świa­tło lube,
Mów: przecz nas lud ten uka­za­mi sma­ga?
Cze­mu na­sta­je wciąż na na­szą zgu­bę?"
Więc ja mu na to: „Rzeź i ta znie­wa­ga,
Co Ar­bii dała fale ru­bi­no­we,
W za­ko­nie na­szym od­we­tu wy­ma­ga".
A on, wes­tchnąw­szy i zwie­siw­szy gło­wę:
„Wszak nie sam by­łem, kie­dy was wy­par­to;
Nie wszedł­bym z nimi bez przy­czy­ny w zmo­wę.
Za to sam je­den, kie­dy się za­żar­to
Zmie­nić Flo­ren­cję w kupę ru­mo­wi­ska,
Bro­ni­łem mia­sta z przy­łbi­cą otwar­tą".
„Nie­chaj­że ple­mię two­je mir od­zy­ska! —
Rze­kłem — a te­raz roz­wi­kłaj pę­tli­cę,
Któ­ra mi wła­dzę po­zna­nia za­ci­ska.
Jak wi­dzę, wzrok wasz się­ga za gra­ni­cę
Zda­rzeń dzie­ją­cych się w obec­nej po­rze,
Lecz obec­no­ści za­kry­te wam lice..."
„Jak w da­lo­widz­twie wzrok nasz do­strzec może
Je­dy­nie tyl­ko od­su­nię­tych rze­czy,
Tyle nam Łaski daje Świa­tło Boże;
Lecz bli­skich lub już obec­nych nam prze­czy;
Toż póki z inąd wie­ści nie za­zna­my,
Skry­ty przed nami jest wasz stan czło­wie­czy.
Stąd łac­no mo­żesz wnieść, że po­stra­da­my
To świa­do­mo­ści do­bro nie­wąt­pli­wie,
Sko­ro przy­szło­ści za­trza­sną się bra­my".
Więc ja mą winą cały się roz­tkli­wię:
„Po­wiedz­cie temu, co wpadł w trum­nę z gła­zu:
Syn jego po­śród ży­wych jesz­cze ży­wie.
Żem od­po­wie­dzi nie dał mu od razu,
To prze­to, żem był w błę­dzie uwi­kła­ny,
Te­raz mi wid­nym z two­je­go do­ka­zu".
A wtem już Mi­strza gło­sem przy­zy­wa­ny,
Spie­sząc się, du­cha po­pro­szę go­rę­cej,
By mię po­uczył, kto z nim po­grze­ba­ny.
„Leżę tu — od­parł — po­środ­ku ty­się­cy:
Ze mną Fry­de­ryk dru­gi i kar­dy­nał,
I jesz­cze... ale nie chcę mó­wić wię­cej".
Tu za­padł w trum­nę; a jam iść po­czy­nał
Ku pra­sta­re­mu mo­je­mu Wiesz­czo­wi
I ową przy­krą wróż­bę przy­po­mi­nał.
Ru­szył; po ma­łej chwi­li tak mi po­wie:
„Co to za tro­ska, wi­dzę, to­bie cię­ży?"
Więc ja wy­zna­łem, tu­sząc, że uzdro­wi.
„Coś prze­ciw so­bie sły­szał, niech się stę­ży
W two­jej pa­mię­ci! — tak Mę­drzec mi każe; —
A te­raz bacz tu! — i pa­lec wy­prę­ży. —
Kie­dy oba­czysz bla­sków ja­sne za­rze
Tej, któ­rej wdzięcz­ny wzrok prze­glą­da wszę­dy,
Ona ci dro­gę ży­wo­ta uka­że".
W lewo za­wró­cił Mistrz mój i już tędy,
Mur po­rzu­ciw­szy, ścież­ką co­raz głę­biej
Szli­śmy w do­li­nę, skąd wstręt­ny­mi swę­dy
Aż ku nam ogień we­wnętrz­ny się kłę­bi.

Przejdź do Pieśni XI - Piekło

Czy­taj da­lej: 11. Boska komedia - Piekło - Pieśń XI – Dante Alighieri