Przeminęły ostateczne
Tysiąc wieczne dni słoneczne.
Gorejąca — kula słońca
Zatraciła złoty żar.
Cały wszechświat życiem gwarny
W jakiś pomrok zapadł czarny.
Wszech-ogrojec planetarny
Zlodowaciał — zastygł — zmarł.
Jako w puszczy — w noc — szkielety,
Wokół słońca mkną planety
W wirze głuchej — zawieruchy
W nieskończony wieczny mrok.
Nie zawyją żadne gromy,
Kiedy w przestwór niewidomy
Płyną martwych ciał ogromy:
Zgasł lazurów jasny wzrok.
Wiekuista noc zapadła
Na błękitu fal zwierciadła —
Całunowa — bezczuciowa —
Ostateczna padła noc.
Żadna gwiazda nie lśni złota,
Żaden promień nie migota,
Nie drga żaden dech żywota:
Bytu przemian znikła moc.
Znikły tęcze — zorze — świty,
I zapadły ziemskie byty
W grób żywiołów — w proch popiołów —
W bezpotomny — nędzny pył.
Wysechł jezior błękit srebrny,
Zamilkł lasów szum gędziebny,
Zamilkł ptaków chór podniebny,
Zamilkł bój duchowych sił.
Gdzie są wyspy — lądy — morza,
Szczyty górskie — rzeczne łoża,
Gdzie są bory — gdzie potwory,
Które żyły wśród ich puszcz?
Gdzie świetlane duchów wzroki,
Gdzie są mędrce a proroki,
Gdzie Synaju szczyt wysoki,
Gdzie ognisty Boga kuszcz?
Gdzie są duchy te potężne,
Co sięgały w niebosiężne,
Nieujęte — w cień zaklęte
Tajemnicy wiecznej mgły?
Gdzie są te Prometeusze,
Męczenników wielkie dusze —
Prawd nie syte geniusze,
Co po gromy szły jak lwy?
Gdzie jutrzenki są majowe,
Usta dziewic purpurowe?
Gdzie uśmiechy — win kielichy,
Pocałunków słodki czar?
Marmurowe kolumnady,
Gdzie posągi? gdzie Iliady?
Trubadurów gdzie ballady?
Szczebiotliwej dziatwy gwar?
Nicość! Było ludzkie plemię.
Ale dość już! Opuść ziemię.
Podnieś czoło — spójrz wokoło —
W hebanowych planet krąg.
W te oślepłe spójrz etery,
Zgasł błękitny wzrok Wenery
I księżyce Zeusa cztery —
I szkarłaty Marsa łąk.
Jak grobowa płynie urna
Trójpierścienny krąg Saturna
I księżyce — i mgławice
Ukrainnych planet dwóch.
Wirem płyną sarkofagi,
Gdzie śpi czasów szkielet nagi,
W noc okropnej Równowagi,
Która powstrzymuje ruch.
Jeszcze mgnienie tysiącletnie
Równowaga ruchy przetnie:
Lodowate — bezskrzydlate
Płyną cienie próżnych skrzyń.
Idzie Noc najuroczystsza,
Gdy wielkiego Zegarmistrza
Głos przemieni byt na zgliszcza,
Gdy zawoła światu: Zgiń!
Były niegdyś na tych światach
Wielkie duchy w dawnych latach,
Co się rwały — w ideały,
W tajemnicy wieczną mgłę.
Więc proroki — bohatyry
I kapłany śpiewnej liry
Wielkie Danty i Szekspiry:
Dziś ich dusze — gdzie są — gdzie?
Nieśmiertelne bóstwa pyły,
Czyż się w nicość obróciły
W bezżywotny — bezpowrotny
Mogilniany — czarny głaz?
Czyli śpią ukryte ninie
W tajemniczej dusz krainie,
Jako pszczoła śpi w bursztynie,
By się zrodzić jeszcze raz?
Dalej — dalej w świat bez końca:
Za tem słońcem — inne słońca,
Ogni żyły — planet bryły —
Dziś mogiły: wszędy grób.
W nieskończonej niebios dali
Kilka gwiazd się jeszcze pali,
Ale wokół naszej fali
Cały świat — jak jeden trup!
Takie straszne na mnie padło
Zagrobowych dni widziadło.
W tej przestrzeni — wiecznych cieni
Stałem — jak nicestwa pył.
Jako wichry mkną Eony
A w nich w przestwór niezmierzony
Niezmierzony — nieskończony
Z wolna idą cienie brył.
Świat — jak martwych ciał kopalnia.
Ruch się zwalnia — zwalnia — zwalnia:
Równowaga — byt przemaga,
Staje — staje... Ustał ruch.
Jako we krwi pulsów bicie,
W ostatecznych minut zgrzycie
Ostateczne zgasło życie,
Ostateczny zamarł duch.
Śmierci — śmierci, czyliż w tobie
Cel — i nigdyż na tym grobie
Nad popioły — już anioły
Nie uderzą w życia dzwon?
Chwila-wiek: zagasły bryły,
I zawisły tam, gdzie były! —
Paraliżu głuchej siły
Nigdyż nie poruszy On?
Naraz — naraz wśród przestworzy
Słychać jakiś dreszcz, co tworzy —
Jakieś tchnienie — jakieś drżenie,
Pełne świeżych wiatru wiań.
I ogromny piorunowy,
Niby nowy hymn odnowy,
Zabrzmiał wielki głos Jehowy:
Stań się, świecie, większy, stań!