Sześć latek miała, Magdusia mała,
Kiedy bez ojca, matki została;
Więc ją z litości, wziął jeden z kmieci,
By pasła gęsi, niańczyła dzieci...
I ta malutka sierotka bosa,
Odkąd zaczęła sierocą dolę,
Czy mróz, czy słota, czy zimna rosa,
Pędziła gąski na paszę w pole.
Za to, sierocie biednej, jeść dali,
Stare łachmany podarowali,
A za tę nędzną, dla niej zasługę,
W domu i w polu, mieli posługę.
Ale gospodarz, dzieci, z czeladzi
Każde — odsuwa małą biedotę,
Bądź kto potrąci, złaje, uwadzi,
Jak zwykle każdą biedną sierotę.
W sierocym smutku, nędzy, niedoli,
Rośnie sierota, rośnie powoli,
Dziś już w piętnastej żyje wiosence,
W każdej robocie zdolne jej ręce;
Dziś z niej dziewica urocza, hoża,
Wyrosła piękna, smukła, nadobna,
Jak ta bez słonka, wykwitła róża,
Blada bladością, smutkiem urodna.
Lecz pracowitość, uroda, cnota,
To cały posag, co ma sierota,
Nie dla niej świata, ni szczęścia użyć,
Jej los jest zawsze: służyć i służyć...