Nie dała mi ust swoich różanego pąka,
Ani piersi toczonych z marmuru karrary,
Nie chwyciła mnie w ramion płomieniste żary,
W swe ramiona, pachnące jak świeża jabłonka.
Z jej biódr kwitnących wiosną nie spadła koronka,
Bym mógł je ucałować w chwili zmierzchu szarej,
Nie witała mnie dźwiękiem radosnej fanfary,
Ni pieśnią lecącego w podniebie skowronka.
Nie witała mnie pieśnią, — nigdy jej źrenica,
Świecąca jak szafirów stopionych jezioro,
Nie zwróciła się ku mnie, — a jednak z pokorą
Padłbym krzyżem do stóp jej przed jej zimne lica
I ustami na ziemi ryłbym krwawe zgłoski,
Że miłuję jej piękno, wielbię kształt jej boski!