Zawód

I.

My­śla­łem, że przy­nie­siesz w me kom­na­ty mrocz­ne,
Gdzie w po­śród ścian umar­łych drży jęk bólu głu­chy,
Zło­te bal­sa­my słoń­ca i wio­sen po­dmu­chy,
Gwiezd­nych, bia­łych li­ta­nii szep­ty nad­obłocz­ne.

My­śla­łem, że przy to­bie, u twych nóg od­pocz­nę,
Że ro­ze­rwę obłęd­nych ma­ja­czeń łań­cu­chy,
Ode­gnam precz od sie­bie wszyst­kie czar­ne du­chy,
Co na ki­rach swych skrzy­deł nio­sły mi wy­rocz­ne

Runy pie­kieł i cier­pień do­cze­snych styg­ma­ty!
My­śla­łem, że w me ser­ca, bó­lem po­szar­pa­ne,
Rzu­cisz ziar­na na­dziei i od­ro­dzeń kwia­ty,

Że z gro­bu mnie na szczy­ty po­dźwi­gniesz świe­tla­ne,
Skąd­bym, wpa­trzo­ny w zło­te nie­bie­skie roz­to­cze,
Mógł świa­tu ob­ja­wie­nia zwia­sto­wać pro­ro­cze.

II.

O, mar­ne, czcze na­dzie­je! O, ni­kłe złu­dze­nie!
Dziś przy­szła do mej celi, ale na jej twa­rzy
Nie było zło­tych jutrz­ni — był smu­tek cmen­ta­rzy
I było ja­kieś wiel­kie, tę­sk­ne za­my­śle­nie.

Przy­szła ci­cho, owi­ta w sza­re mgiel­ne cie­nie,
Z ja­kichś da­le­kich, mar­twych przy­szła wi­ry­da­rzy
I przy­nio­sła mi echa prze­kwi­tłych mi­ra­ży,
Płacz zwię­dłych li­ści, kwia­tów zwa­rzo­nych wes­tchnie­nie.

Przy­szła ci­cho wśród nocy, desz­czem ro­ze­łka­nej,
I na pier­si mej trwoż­nie po­ło­ży­ła gło­wę,
A z oczu jej po­cie­kły sznu­ry łez per­ło­we...

I od­tąd się zwięk­szy­ły wszyst­kie moje rany,
Bom wy­czuł, że i ona ma w swej du­szy ciem­nie,
Że może nie­szczę­śliw­szą trzy­kroć jest ode mnie.

Czy­taj da­lej: Śnieg – Zygmunt Różycki