Nieraz gdy bardzo rano się przebudzę
I rzucę wzrokiem daleko przed siebie,
To znowu słyszę, to znów mi się zdaje,
Że wkrąg się dziwne rozszumiały gaje,
Że hen — zdaleka po błękitnem niebie,
Po modro-srebrnym obłocznym bezkresie
Czyjś szept się ku mnie przyciszony niesie,
Że mnie dotyka czyjaś dobra ręka,
Taka bieluchna, kochana i mięka,
Że słyszę jakieś zabłąkane echa —
I znów się serce radością uśmiecha,
Znowu się wszystko naokół rozzłaca
I młodość dawno pogrzebiona wraca
I znowu oczy dziwnym blaskiem gorą,
I siła spływa w moją duszę chorą,
W sieci upojeń wikła mnie i mota,
A wokół wiosna, taka wiosna złota,
A wokół kwiaty, kwiatów całe stosy,
Nie otrząśnięte jeszcze z rannej rosy,
Oddechy pola i łąk świeżych wonie —
I znowu jakieś sny świetlane gonię, —
Sto luteń nagle w przestrzeni rozdawania
Śpiewem tęsknoty i śpiewem kochania —
I chciałbym wówczas paść na ziemię twarzą
I, wsłuchan w liście, co pocichu gwarzą,
Podnieść ku niebu swe wybladłe ręce,
Rozewrzeć wargi przepalone w męce
I rzucić swoich dziękczynień pacierze
Na mleczne drogi, na słoneczne niwy,
Niech Bóg usłyszy, że jestem szczęśliwy,
Że znowu kocham i że znowu wierzę!