Kiedy ranek wybłyśnie z mgły perłowo-sinej,
Gdy w blaskach słońca nocne się roztopią mroki,
Pójdę w pole, by patrzeć na mlecz gwiezdnooki
I poić się różowym śniegiem koniczyny.
Podejdę pod wieśniacze pobielane chaty,
Wejdę milczkiem pod wszystkie te żytniane strzechy
I z twarzy kraśnych dziewek pozbieram uśmiechy,
Które zbudził świegotem ptactwa huf skrzydlaty.
A później pełen jasnej, słonecznej zadumy,
Wśród białych rośnych dzwonień, kwietnych rozhoworów,
Pójdę w dzikie ostępy granatowych borów,
I tam, w gwarzących sosen zasłuchany szumy,
Na puszyste i miękkie z mchów upadnę leże
I będę szeptał ciche, zaranne pacierze...