Na wpółomdlałe, sennie płynie
Po ośnieżonej gdzieś równinie,
Po miękkich puchów fali srebrnej,
Zciszone łkanie, szept gędziebny.
Grają, owite szronem, drzewa,
Na które złoty blask swój zlewa
Noc uroczysta, czarująca
Z seledynowych kruż miesiąca.
Płynie melodya roztęskniona,
Wybucha płaczem, rwie się, kona,
To znów, jak cichy dźwięk pacierzy,
Po ubielonych szlakach bieży.
Pieśń drży — a dusza ma znękana,
W srebrzyste brzmienia zasłuchana,
Znów cicho marzy, znowu roi
O tej szczęśliwszej doli swojej.
I znów się biednej przypomina
Każda ta chwila i godzina,
Kiedy, jak śnieg ten, była biała
I gdy złudzenia jeszcze miała.
Słucha — a dźwięki falą dźwięczną
Płyną w dal senną, w dal miesięczną,
Dźwięki harfiane, przytłumione,
Zda się, ze szczerych łez plecione.