I.
Czar nocy księżycowej, złotej, rozwidnionej
Przewija się wśród parku samotnego głuszy,
Gdzie lśnią brylanty mrozu i gdzie drzew korony
Gną się cicho pod bielą śnieżnych pióropuszy.
O, przyjdź ty dzisiaj do mnie w ten park oszroniony
Kochanko moja jasna, kochanko mej duszy!
Z srebrnej dali cię wołam pieściwymi tony,
O, przyjdź, bo mi tęsknota biedne serce skruszy!
O, przyjdź, bo cały orszak czeka już weselny
I miesiąc już na niebie czeka złotolicy,
Aby ręce nam związać w tej białej kaplicy,
Utkanej z gwiezdnych szronów, z bladej przędzy mgielnej
I nocnych zwiewnych duchów błędne korowody
Czekają na te nasze rozsrebrnione gody.
II.
Oto zeszła kochanka w ten park srebrno-biały,
Drzemiący pod złocistą emalją miesiąca,
Dziwnie niepokalana i dziwnie milcząca,
Pełna słodyczy nieba, niepojętej chwały!
Gdy weszła, wszystkie drzewa nagle zaszeptały
I jakby pod zaklęciem z gałęzi tysiąca
Posypała się szronów zamieć migocąca,
Rozkołysał się gwiezdnych pyłów hymn wspaniały.
Park rozgrał się, rozśpiewał lutnianemi dźwięki
I radosną fanfarą witał swą królowę...
Ona cicho szła ku mnie przez puchy śniegowe,
Przystrojona w mimozy, w srebrnych lilij pęki
I niosła mi w amforze, rżniętej w chryzolicie,
Rosy przecudnych marzeń, zrodzonych o świcie.