Posępny, ciężki los naszego pokolenia.
Za ciosem bije cios w czarowny gmach złudzenia.
Nie wiemy, gdzie nam iść, nie wiemy, zkąd idziemy,
Jak zwiędły, suchy liść, przez świat się toczym niemy.
Duszący zwątpień mrok ogarnął nas dokoła,
Nie błyska ogniem wzrok, bezmyślnie gną się czoła.
Straszliwa pustka w nas! Nie znamy drgnień zapału.
Obojętności głaz przywala nas pomału.
Nie dbamy o to już, co będzie, co się stanie,
Czy złote blaski zórz obwieszczą nam zaranie,
Czy, trupy żywe, gnić wciąż będziem sami jedni, —
My chcemy tylko żyć i mieć nasz chleb powszedni.
*
O pieśni, zbudź nas, zbudź swych dźwięków uraganem! —
Po stokroć lepiej łódź na morzu rozhukanem
Na szturmy rzucić fal, niż, wpadłszy w morską ciszę,
Mrzeć, w siną patrząc dal, jak fala się kołysze.
O pieśni, przemów ty symfonią nieskończoną!
Niech z oczu trysną łzy, burzliwie zadrgnie łono,
Niech mchem porosły głaz uczuje ognia żary,
Niech zdumion ujrzy czas, jak pierzchną zwątpień mary.
O pieśni, karz i sądź, grzmij w serca strupieszałe,
Mojżesza laską bądź i twardą rozbij skałę,
Niech feniks natchnień znów z popiołów zimnych wzleci
I gwiazdą wielkich snów lśni długi ciąg stuleci!