Gdybym miał sanie i dwa białe konie
I uprząż całą wybitą dzwonkami,
Tobym w poranek, gdy świat w słońcu tonie,
Śniegi się iskrzą wokół brylantami,
A mgły różowe snują się po niebie,
Hucznie i dzwonnie przyjechał po ciebie.
Ja bym otulił twoje nóżki małe
Miękkością koców i ciepłem baranic
I gnałbym z tobą hen na pola białe,
Gdzie bezmiar śniegu ciągnie się bez granic
I gdzie na drzewach, zadumanych ciszą,
Okiście śnieżne nieruchomo wiszą.
Wokół nas śniegów bajka brylantowa
I niebo, które do ziemi się chyli —
Ja bym do ciebie nie rzekł ani słowa,
Bo słowa piękność okłamują chwili,
Ale bym rączkę twą pod futrem ścisnął
I na twych oczach oczyma zawisnął.
A po powrocie, gdy zamilkną dzwonki
I bat przed domem raz ostatni strzeli,
Tobym wydobył cię z futer osłonki
Tak jak dobywał dziad mój karabeli
I słowo „kocham“ na wargach zakrzepłe
Ja bym wcałował w twoje usta ciepłe.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935. Wiersz został unowocześniony.