Śpi twardo, niby w bajce Guliwera,
Naga i biała, jak w głazie wykuta.
Potęgą żądzy, co mi w piersi wzbiera,
Wcielam się chytrze w postać liliputa
I rozpoczynam cudowne podróże
Po białej, ciepłej, aksamitnej skórze.
Idę gościńcem miększym od poduszek,
W boskich kotlinach nurzam się jak żuraw,
Zwiedzam doliny, gdzie złocisty puszek
Delikatniejszy od wiosennych muraw
I te przylądki słodkie, tajemnicze,
Skąd płyną ku mnie zapachów słodycze.
Nad każdym dołkiem płaczę niby Filon,
Oczarowany urokiem harmonji,
Nad białym pępka kraterem pochylon
Słucham jak krew się przelewa i dzwoni
W niebieskich żyłkach, które są jak rzeki
Płynące w przestwór obcy i daleki.
A kiedy czuję już w stopach omdlałych
Znużenie, które wiedzie na manowce,
Na stokach piersi jej stromych i białych
Pną się me usta, jak zgłodniałe owce
Ku owym szczytom, nęcącym z oddali,
Gdzie odpoczywam na rafie z korali.
Po szyji pnę się ku podbródka łące
I ku jej ustom zdążam bez pośpiechu.
Tu owiewają mię wiatry gorące,
Zmysły mi mąci tajfun jej oddechu,
A więc w różowej, cichej grocie ucha
Czekam, aż przejdzie straszna zawierucha.
A kiedy wreszcie strudzon i znużony
Pragnę się ukryć w włosów gęstym borze,
Zwolna podnoszą się jej rzęs zasłony
I w otwartego jej oka jeziorze
Widzę, jakgdyby na fali błękicie,
Mojej maleńkiej postaci odbicie.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935.