Ja jestem satyr, który łacińskimi
Drogi wędrując wrócił do Grecyji,
Bez postumentu siadł na leśnej ziemi
W łańcuchu z drobnych serduszek na szyi,
I kiedy cisza napływa na drzewa,
Wśród leśnej woni po sarmacku śpiewa.
Śpiewam, com przeżył był, co przebolałem
I co prześniłem z nimfami o ciele
Różanym, wieczór, i co naszeptałem
Do uszu nimfom przy miłosnym dziele,
I o tym, czegom im nie dopowiedział
Wówczas, gdym jeszcze wszystkiego nie wiedział.
A gdy koło mnie leśnymi drogami
Idą powoli z szarymi dzbankami
Smętne niewiasty i trzpiotne dziewczyny
Nad źródła, kędy srebrna woda płacze —
Krew moja kurzy się jako kominy,
Gdy z pól wieczorni ściągają oracze.