Moja piosnka.

Zawsze te same sosny żywiczne,
Zawsze te same wody kryniczne,
Łąki i rosa, przeróżne kwiatki,
Zaranek cichy i błękit gładki!
Skowronek, lecąc w toń lazurową,
Wisi w powietrzu nad moją głową.
Kiedy się w sobie, bracia, uciszę -
To wszystko widzę i wszystko słyszę.
 
I tak się z serca wydziera śpiewka,
Jak mazowiecka do tańca dziewka,
Strojna w bursztyny, w korale, maki
I złote piżmo, modre modrzaki,
Jasna jak zorza, świeża jak woda,
Przy brzęku skrzypie wywija młoda -
Ani się pyta, czy to tak ładnie:
Toć przecie komuś do serca wpadnie!
 
To mi tak czasem coś w ucho gada,
Niby dziewczyna ze złotą cywką:
Spojrzę się - mignie gębusia blada,
Chwytam w powietrzu jasne przędziwko
I snuję z niego tęczę na chmurze,

I snuję z niego stokrotki, dzwonki,
Żółte dziewanny i polne róże,
I wstęgi wody przez wonne łąki.
 
I naraz - wioska błyśnie kochana,
Na pocieszenie... Dana, oj dana!
Chałupy drzemią, chylą się sosny!
A w duszy mojej tak pełno wiosny,
Takim szczęśliwy! Lecz szczęścia promień
Niedługo świeci: znikają blaski,
I noc, i wicher, i straszny płomień,
I od płomienia straszniejsze wrzaski -
I krew się burzy, i pięść zaciska,
I niema spada łza w spaleniska,
Bo serce pęka...
 
Stróżu aniele,
Zawodzącemu mnie na popiele
Przybądź i z duszy mej ścieraj plamy
Błękitem wiary, nadziei łzami!
 
Tak ja tam zawsze do was przychodzę,
W śnie czy na jawie ja ku wam w drodze,
Łódką flisowską czy też z lirenką
I z krzywym kijem ciągnę z daleka:
Czy też kto wyjdzie, czy też kto czeka,
Czy kto powita przyjazną ręką ?

Na ciepłej łące grają derkacze,
Spod nóg mi rwą się pliszki i lelki.
Nikt mnie nie wita! Sercu żal wielki.
Nie dość na jawie - jeszcze w śnie płaczę
I ręką wiodąc ku zachodowi
Śpiewam żałosne: Bywajcie zdrowi!
 
Bywajcie zdrowi! Myśl moja z wami;
Ona tam górą ciągnie z gwiazdami
Albo się miesza w bocianie stada
I białoskrzydła na ziemię spada.
Ona tam stoi nad wód krynicą
Albo się wiesza na krzyżach drożnych,
Ona się modli z białą dziewicą
I unosi się w hymnach pobożnych.
Choć wy na moje serce żelazem,
Choć zimnym lodem, ja z wami razem.
 
Powietrze ciche jak zasiał makiem,
Zarumienione poranną zorzą:
Tak bym rad wzleciał w powietrze ptakiem,
W ten szklany przestwór, w tę piękność bożą!
Och! Jakiś anioł na świat się zniża,
Bo czuję lekkość Chrystusa krzyża
I bliską radość, i pieśń żałosna
Topnieje łzami. Wiosna, och, wiosna!

Precz, marne skargi! O, bracia moi,
Przyjmijcie w serce tę piosnkę lichą.
Ona uboga przed chatą stoi,
Jeżeli płacze, to płacze cicho.
Siostry i bracia, otwórzcie oto!
Pustka. Zacichnij, piosnko sieroto...

Czytaj dalej: Dwa dęby - Teofil Lenartowicz