Wincentemu Polowi.

Z Rzymu 24 kwietnia 1856
 
Do młodych wspomnień sercu wracać błogo
Oddalonemu od własnego dymu.
Do Ciebie, Ojcze, każdą idę drogą -
A nie do Rzymu...
 
Coś mi tu prawią dobrzy ci Rzymianie,
Że każda wiedzie do Wiecznego Grodu -
A mnie rozlana mgła po naszym łanie
Ciągnie ku Wschodu...
 
Wawel krakowski moim Kapitelem,
Miast Forum - jeden tam z targowych płacy;
I rymy cieszą, ale mój Horacy
Zowie się - Polem!
 
Gdym zawędrował raz pierwszy do Ciebie,
Przed swym zacisznym domem stałeś w górach,
A miesiąc chłodny to leciał po niebie,
To krył się w chmurach.
 
Szarzały góry po dalekim kresie,
Swobodne krzyki leciały od wioski,
A mnie się zdało - że to Czarnolesie
I Kochanowski.
 
Do twojej piersi garnąłem się, młody,
A kto ja taki, tyś się i nie pytał,
Tylkoś mnie w progach wiejskiej swej zagrody
Sercem powitał,
 
Prosto, poczciwie - pychy ani cienia,
Choć czoło złotym kraj otaczał liściem -
Jak gdybyś czekał u domku przedsienia
Za brata przyjściem.
 
I brat Ci przyszedł na spoczynek krótki,
Biedny, postawą ni słowem nie błyskał,
Lecz Tyś snadź dojrzał na nim Twoje smutki,
Ta i uściskał,
 
Podzielił chlebem, posadził za stołem
I w oczy patrzał, a badał słów dźwięku.
Widzę Cię, widzę z podpartym na ręku
Szlachetnym czołem...
 
Szczęsnyż ja byłem, jakby w siódmym niebie!
O dniu ty błogi, toż mi jeszcze wskrześnij!
Patrzałem w Ciebie i słuchałem Ciebie:
Gdybyż coś z pieśni...
 
I oto - radość nad wszelkie radości:
Nie drukowaną jeszcze Pieśń o ziemi
Tyś mi odczytał, najlichszemu z gości,
Usty złotemi!
 
W uszach mi dzwoni Twój akcent Litwina,
Co mi rwie serce - a Bóg że wie, za czem...
W którym się puszcza szumna przypomina
Ze źródeł płaczem...
 
Słuchałem: ziarna złote a przebrane,
Nie słowa były, a osoby żywe
I wichry szumne, i świty rumiane,
I dęby krzywe.
 
Bóg mówi, Juda: co wyrzecze słowo,
To nie głos leci, a Seraf skrzydlaty:
Tak z Twojej pieśni z każdą pieśnią nową
Szły żywe chaty.
 
Niby to słowa, a coś w uchu dzwoni
Jakoby pacierz staruszka poranny;
Niby to słowa - a jak tętent koni
I śmiech gdzieś panny...

Kochaną postać Twą widuję czasem,
Gdy wyobraźnia do was mną pomiecie:
W dolinie rzeka srebrnym ciągnie pasem,
Cicho we świecie...
 
Miesiąc na niebo wytacza się jasny,
Smug się perłami rosy w oddal świetni...
Ten miesiąc słucha Twojej pieśni własnej
I dąb stuletni,
 
Słucha Cię ziemia, bo Ty śpiewasz o niej,
Słucha Cię niebo i Tobą weseli -
I moja dusza łakoma tam goni
Takiej niedzieli...
 
Jeśliż Cię kiedy zobaczę, usłyszę?
O doświadczony przyjacielu młodzi!
Wiara mi śpiewa, nadzieja kołysze,
A czas, ot, schodzi.

Czytaj dalej: Dwa dęby - Teofil Lenartowicz