E. MEZRITZEROWI...
Kiedy świtu krew się wtapia
w czerwień kołdry na tapczanie,
zaczynają się obłapiać
Wielka Pinda z Wielkim Draniem.
Pod jedwabiem, pod atłasem
wrą westchnienia i okrzyki,
te miłosne wygibasy,
te łamańce, te figliki
I tak trudzą się i znoją,
Wielka Pinda aż omdliwa,
i ten tapczan w tym pokoju
jak po sinem morzu pływa.
A w tej łodzi oni leżą,
aż na piasku i muszelkach
wylądują na wybrzeżu
z Wielkim Draniem Pinda Wielka.
W Monte Pindo zaś na plaży
razem będą żreć śniadanie
i przyjemnie będą gwarzyć
Wielka Pinda z Wielkim Draniem.
Bilboneski z ptasim serem,
złoty daktyl spod piramid,
i kawiorek z czarnych pereł,
i kotlecik z brylantami.
Wielka Pinda westchnie czasem,
a gdy krzyki mew ja zbudzą,
Wielki Drań do Wielkiej Kasy
pójdzie forsę pobrać cudzą.
I ten dzień jak noc się prześni...
Na muzyce przy butelkach
znów się ockną równocześnie
z Wielkim Draniem Pinda Wielka.
Na zegarek nad kolanem,
(czy nie czas na obłapianie),
spojrzą razem gdzieś nad ranem
Wielka Pinda z Wielkim Draniem.
Ręce się pod stołem znajdą,
pożądania czułe wzrosną,
aż Draniowi oczy zajdą
jakąś wielką mgłą miłosną.
Zda się dancingowy padół
nagle bzdurny i ponury...
Tak, gdy świat upada nadół,
Pinda z Draniem idą wgórę.
Tak wyniośli, jaśni, prości,
depcąc ludzi na dancingu,
pójdą w nową noc miłości...
Z Wielkim Draniem Wielka Pinda...
Źródło: Sygnały, r. 1937, nr 35.