Na nic tu forsa ni zaszczyty,
które zbyt łatwo biorą szuje,
ni ryk, co w pustych łbach odbity,
zaledwie głośniej rezonuje.
Więc co? że pięść? że wielka, twarda?
więc złość, co wścieka się i pieni?
o, dyktatorze, a pogarda?
a mądrość wiotka jak natchnienie?
Więc co? — że bicie, które boli?
że knebel w usta? że po pysku?
a słodki smak attyckiej soli?
a ta samotność, nawet w ścisku?
A owe myśli, które tworzą?
te niewidzialne dla cię drgania,
których nie czujesz, dyktatorze?
Są rzeczy niedoodebrania.
O, ty, przewódco szyków karnych,
panie z wąsikiem czy też z bródką,
zechciej, o panie popularny,
pomyśleć nad tem raz, choć krótko.
Że tacy, chociaż ich nie dużo,
potrafią bardzo dziwne rzeczy,
milczeniem jak zatrutą różą,
nie licząc kolców, — okaleczyć.
Że wzrok ich widzi i przez mury,
a sąd przed wszystką myślą pędzi,
bo każdy z nich jest tym augurem,
co śmiać się musi przy obrzędzie.
Bo nasze słowa pospolite
są jako gibkie lwy za kratą,
gdyby nie były dynamitem,
nie gasiłbyś ich konfiskatą.
Nie tucząc się na twoim chlebie
zbieramy żniwo własnej chwały,
i gdybym słabszy był od ciebie
nie groziłbyś mi kryminałem.
Lekki jak komar, tnę jak osa,
z chwały i pały drwiąc i swady
przed samym końcem twego nosa,
którym wciąż węszysz swój upadek.
Bo ja wiem przed czem drży potęga,
bo znam straszliwą nagość bzdury,
a kiedy łapą po mnie sięgasz,
umiem się zwinnie wzbić dogóry.
O, jesteś dla mnie balonikiem,
w który celuję wciąż z ukrycia
i kiedy trafię — pęknie z sykiem
cichszym niż był twój ryk za życia.
A gdy się o tem wieść rozgłosi,
nie ciebie wzniesie tłum na dłoniach,
lecz dadzą słuszny poklask osie,
że powaliła wreszcie słonia.
Źródło: Sygnały, r. 1938, nr 54.